chwilowo dziwacznie. czekasz, cieszysz się. chcesz odpocząć wśród ludzi po nie zawsze pozytywnych chwilach w czterech ścianach w mieście w.
czekasz i wybierasz się, pakujesz manatki, jedziesz.. docierasz i jesteś. jest kilka osób, kilka jeszcze dojeżdza. cieszysz się, bo tak chciałeś ich spotkać. kilka drobnych, niewiele znaczących pogaduch, kilka przytuleń, kilka spojrzeń... i wszystko jest dobrze. i tylko nie ogarniasz tej zmiany energii miejsca. i tylko nie ogarniasz nadmiaru ludzi.
i tylko ty wiesz, ze nie tutaj teraz powinienes byc.
poniedziałek, 29 grudnia 2008
sobota, 27 grudnia 2008
w Domu.
nie ma to jak wrócić do Domu. dobrze po tej świąteczności, jakże pięknej, być znów tutaj. nieznana chyba przyczyna, dla której tak dobrze, razem nam tutaj, wszyscy, rodzinnie.
przedświątecznie też było pięknie. porannie śniadanko było - pyszniaste herbatki i bajaderki. a później już rodzinna Wigilia, śmiech dzieciaków, szaleństwo prezentowe, spotkania, wymiana zdań, obżarstwo na maksa, poranne kawy i ciasta... pięknie było i bardzo wesoło. spacer z dzieciakami na działce, choć mróz w oczy szczypał.
a później tylko krótka podróż powrotna do Ł., a zaraz znów w drogę. powoli zmykam już w kierunku pogórza dynowskiego, już powoli w kierunku imprezy wielodniowej sylwestrowej... ciekawam, jakże to w tym roku będzie się dziać.
choć stąd ciężko wyjeżdżać. tak mi tu dobrze z nimi, z całą tą kosmiczną rodziną. niesamowite, jak codzienność potrafi stworzyć piękną bliskość. chyba w każdej płaszczyźnie znamy się już wystarczająco dobrze, wiemy, czego po sobie spodziewać, jak reagować, gdzie tkwi problem, jakie zachowania, jakie wartości... cały ten czas, niekrótki wcale, jak na mój żywot, spędzony tu i ogrom wspólnych doświadczeń, jakby nie patrzeć, potrafiliśmy przeżyć najdziwaczniejsze sytuacje, spotkania, relacje, problemy, wątpliwości... i zawsze jakoś wychodzimy cało, bez urazy, bez skazy...
bo to wszystko tutaj jest tak po prostu, bez dywagacji, naturalnie; może dzięki temu jest tak dobrze...?
bliskość tutejsza jest niewiarygodnie ważną dla mnie sprawą, nie potrafię sobie wyobrazić swojego aktualnego życia bez tego, co tutaj. kształtują mnie -to miejsce, ci ludzie- bardzo intensywnie, i chyba w dobrym kierunku cały ten nasz mały światek idzie. wciąż nie mogę wyjść z zachwytu, że to wszystko trwa, pomimo i niezmiennie, od kilku już lat, trwa... i to jest piękne.
wtorek, 23 grudnia 2008
i właśnie wtedy też moja piękna M. wypowiedziała te słowa. słowa, które tak bardzo potrzebowałam usłyszeć od dwu lat, słowa, które dają wiarę i pewność własnych myśli, racjonalizmu, dają ogrom siły w walce 'o' i w walce 'z'.
cała moja M. głęboko wierząca w prawdę wypowiedzianych słów, z pełnią pewności i z totalną nieznajomością tematu...
i miała rację. ma rację. w każdym z tych słów ukryta jest prawda, której czasami nie umiałam sama przed sobą wypowiedzieć. albo która zadręczała mnie do bólu, z powodu swej rozbieżności z emocjonalizmem.
M., kochana M., jakże mogę Ci za to podziękować...
moje małe kobietki, przytulić Was pragnę świątecznie Wiedźmy :*
cała moja M. głęboko wierząca w prawdę wypowiedzianych słów, z pełnią pewności i z totalną nieznajomością tematu...
i miała rację. ma rację. w każdym z tych słów ukryta jest prawda, której czasami nie umiałam sama przed sobą wypowiedzieć. albo która zadręczała mnie do bólu, z powodu swej rozbieżności z emocjonalizmem.
M., kochana M., jakże mogę Ci za to podziękować...
moje małe kobietki, przytulić Was pragnę świątecznie Wiedźmy :*
wigilia knajpiana...
...była zupełnie dziwnym klimatem. początkowo musiałam jeszcze odreagować całość ostatnich, dość dla mnie ciężkich dni, a następnie już wszystko się potoczyło. zadziwiło mnie niesamowicie to, w jak bardzo różnych stanach emocjonalnych odnalazłam tam dawno nie widzianych przyjaciół. z każdym w jakiś sposób próbowałam dzielić te stany, współtowarzyszyć, w pewnej formie współodczuwać. a właściwie po prostu być. ciągłe oscylowanie pomiędzy stanami otaczających mnie osób. pomiędzy euforiami a łzami i smutkiem. straszliwie męczący, choć mimo wszystko, dobry wieczór. dlatego jakoś tak ciężko było mi ogarnąć rzeczywistość i zamienić przynajmniej kilka słów z każdą bliską mi osobą... niestety nigdy nie ma takiej możliwości chyba. to kwestia priorytetów, stanów, ludzi, czego to kwestia...? wyborów pomiędzy bliskimi a bliższymi?, pomiędzy tymi zapłakanymi i smutnymi a tymi latającymi kilka centymetrów ponad ziemią? przerażało mnie generalnie troszkę to, że cały wieczór odbywał się 'pomiędzy'. że wciąż gdzieś ktoś coś, że człowiek czuje się zobowiązany bliskością do bycia. że trzeba dzielić siebie na setki bliskości, którymi żyje się na co dzień jedynie poprzez tęsknoty czy pojedyncze spotkania. jak można wszystkie te bliskości zmieścić w jednym wieczorze? i w pewnym momencie nadeszła rozmowa zupełnie neutralna i zupełnie nie obarczająca niczym, nikogo i niczego, taka po prostu. taka, jakiej trzeba było tego wieczoru. bez pocieszania, tłumaczeń, uśmiechów. i tak się cieszyłam, że w końcu mogę tak po prostu bez opowiadań i bez łez, bo zbyt wiele ciężkich rozmów, bolących słów, nieotartych policzków i chorobliwych spotkań ostatnio. bo wszystko ostatnio musi być takie przegadane, przerobione, przepracowane. jakby nic nie mogło sobie po prostu płynąć i po prostu samo swoją drogą iść... dlaczego każdy musi porządkować, układać i ogarniać? może inaczej - dlaczego każdy do porządków potrzebuje tysięcy słów?
czwartek, 18 grudnia 2008
kobiety
i wszystkie te piękne kobiety, piszące kobiety
zakluwają się teraz we własnym łóżku.
w muzyce i pisaniu.
w książkach i herbatach.
każda z nich chce uciekać.
każda odkłada obiad, wybiera papierosa.
każda obserwująca procesy i emocje.
jakże ważne są (wtedy) dla kobiet - kobiety.
wczoraj byłam nastolatką, która zaczynając tańczyć przy nieoswojonej jeszcze muzyce zapragnęła pójść na soulową imprezę, wytańczyć się i wyszaleć.
i co? została w domu próbując stworzyć (odtworzyć?) maleńką drobinkę bliskości dwu rozdrapanych dusz.
wciąż coś próbuję odtwarzać nie umiejąc się pożegnać z przeszłością. najgorsze są próby odtwarzania relacji, które to pochłaniają do cna, a nie mogą być efektywne.
bo jakże mogłyby być, gdy wszystko, co jest nam dane, dane nam jest na ten jeden konkretny etap...?
i co? została w domu próbując stworzyć (odtworzyć?) maleńką drobinkę bliskości dwu rozdrapanych dusz.
wciąż coś próbuję odtwarzać nie umiejąc się pożegnać z przeszłością. najgorsze są próby odtwarzania relacji, które to pochłaniają do cna, a nie mogą być efektywne.
bo jakże mogłyby być, gdy wszystko, co jest nam dane, dane nam jest na ten jeden konkretny etap...?
niedziela, 14 grudnia 2008
na tę chwilę.
powrócił film nagle, powrócił ten utwór.
'Closer' ze swoją przeraźliwą mocą i bólem.
chwilami jeszcze zahaczam o ostatni miesiąc.
ale jednak na wieczór tkwiące wziąć gdzieś tam w środku intensywnie radiohead.
i chyba standardowo 'karma police' i 'house of cards'.
Forget about your house of cards
And I'll do mine
...
"Pisanie jest procesem wzruszeń,
w którym bez wychodzenia z domu
można się zakochać, popaść w depresję,
żałować, płakać.
To wielkie przeżycia i ja ten stan uwielbiam.
Taka duchowa gimnastyka."
Zeruya Shalev
Usilnie całą nocą starałam się spać na plecach, co jednak jest ciężkim staraniem. Całe życie przespałam na brzuchu. Niestety w momencie problemów z kręgosłupem nie mogę sobie już na to pozwolić :( Trzeba się przyzwyczaić. M. powiedział mi kiedyś, że ludzie, którzy śpią na plecach, czują się bezpieczni i w zgodzie z miejscem, w którym zasypiają; są otwarci. Ciekawe, że tak bardzo utkwiło mi to w pamięci. A przy porannym kakao złapałam za Wysokie Obcasy. Wywiad z wyżej wymienioną pisarką, której książki zamierzam nabyć od momentu, w którym pierwszy raz zetknęłam się z cytatami jej twórczości. Urzekła mnie wtedy dość intensywnie. A dzisiejszy wywiad przypomniał jeszcze o potrzebie zabrania się za czytanie, które szalenie zaniedbałam. Kiedyś nie ruszałam się bez książek. Kiedyś nie byłam w stanie przeżyć dobrego dnia bez książki. A później zaczęłam prowadzić niestabilny tryb życia i tyle było z tej mojej fascynacji piśmiennictwem... Myślę, że czas powrócić powoli do dawnego stanu zaczytania.
Myślę, że twórczość tej izraelskiej pisarki mogłaby być ciekawą lekturą na początek, tematyka życia rodzinnego, wg mnie jednej z najważniejszych dziedzin życia, i jej sposób pisania wystarczająco mnie mobilizują. Chyba sprawię sobie prezent na Gwiazdkę :)
O jej książkach czytałam jedynie na kilku blogach, u osób, które swym sposobem pisania i odbioru rzeczywistości urzekły mnie, znienacka - przypadkiem bowiem trafiłam na ich miejsca w sieci.
Miłej spokojnej niedzieli, Kochani :)
w którym bez wychodzenia z domu
można się zakochać, popaść w depresję,
żałować, płakać.
To wielkie przeżycia i ja ten stan uwielbiam.
Taka duchowa gimnastyka."
Zeruya Shalev
Usilnie całą nocą starałam się spać na plecach, co jednak jest ciężkim staraniem. Całe życie przespałam na brzuchu. Niestety w momencie problemów z kręgosłupem nie mogę sobie już na to pozwolić :( Trzeba się przyzwyczaić. M. powiedział mi kiedyś, że ludzie, którzy śpią na plecach, czują się bezpieczni i w zgodzie z miejscem, w którym zasypiają; są otwarci. Ciekawe, że tak bardzo utkwiło mi to w pamięci. A przy porannym kakao złapałam za Wysokie Obcasy. Wywiad z wyżej wymienioną pisarką, której książki zamierzam nabyć od momentu, w którym pierwszy raz zetknęłam się z cytatami jej twórczości. Urzekła mnie wtedy dość intensywnie. A dzisiejszy wywiad przypomniał jeszcze o potrzebie zabrania się za czytanie, które szalenie zaniedbałam. Kiedyś nie ruszałam się bez książek. Kiedyś nie byłam w stanie przeżyć dobrego dnia bez książki. A później zaczęłam prowadzić niestabilny tryb życia i tyle było z tej mojej fascynacji piśmiennictwem... Myślę, że czas powrócić powoli do dawnego stanu zaczytania.
Myślę, że twórczość tej izraelskiej pisarki mogłaby być ciekawą lekturą na początek, tematyka życia rodzinnego, wg mnie jednej z najważniejszych dziedzin życia, i jej sposób pisania wystarczająco mnie mobilizują. Chyba sprawię sobie prezent na Gwiazdkę :)
O jej książkach czytałam jedynie na kilku blogach, u osób, które swym sposobem pisania i odbioru rzeczywistości urzekły mnie, znienacka - przypadkiem bowiem trafiłam na ich miejsca w sieci.
Miłej spokojnej niedzieli, Kochani :)
sobota, 13 grudnia 2008
małe kobietki
I tak mi dobrze, że mam moje kobietki. Odzyskane po latach zatopienia w różnych drogach. Myślę, że taka przyjaźń, jak nasza zdarza się raz na milion lat świetlnych. Tak, wciąż chcę w to wierzyć.
Tydzień temu zaprosiłam do siebie C. Nie wiem, jak i dlaczego, bo to był czas silnego zamknięcia i milczenia. A jednak.
I to była cudowna noc. Czułam się znów jak te 5 lat temu, gdy potrafiłyśmy każdą chwilę ze sobą spędzać. Te wszystkie pogaduchy, uśmiechy, milczenia, to grzane wino z pomarańczą i ciastka, i film mocny. To wszystko było tylko nasze i tak bardzo dla nas. Późną nocą udało się zasnąć. Dobrze było czuć ciepło C., a rankiem mocno się przytulić. A później kakao do łóżka przyniosłam i cieszyłam się, że mogę zrobić jej naleśniki na śniadanko, tak jak sobie wymarzyła. Cała ta noc taka prosta i taka w tym piękna i swojska. Dziękuję, że mogłyśmy wrócić.
Kilka dni później napisała Mg. Mg pisze pięknie listy. Takie piękne w swej prostocie i szczerości. Czytałam wzruszona każde ze zdań, czując jak ona je wypowiada. Słysząc jej głos, czasem radosny, czasem delikatnie drżący i smutny lekko, ale tak doskonale rozumiem. Mg. Pisze o sprawach, które ja boję się jeszcze głośno wypowiedzieć, nawet sama dla siebie, bo zbyt straszne, gdy nie mogą zostać zrealizowane. Pisze o codzienności i marzeniach. O wszystkim, co mnie ostatnio dręczy, a co jest tak proste, gdy się o tym mówi. I tak codzienne w tym świecie. Zabawne, jak wielką niewiadomą dla niektórych z nas jest powszechna codzienność. Czytałam ją, czytałam z subtelnym poruszeniem dotykając każdego słowa, jakby tu była. Moja kochana Mg.
I wczoraj ponownie, M. i C. – przedarły się przez ten miejski ogrom i dotarły, zakupując po drodze wafelki i wino. Kawa M. w kubusiowym kubku, kanapki i sałatka, herbatka, wino i niekończące się słowa, nie kończące się wymiany zdań… Subtelny dotyk dłoni, przytulenie, stópki M. i ciepło nocy księżycowej. Po trudach śródnocnego kreowania przestrzeni sennej udało się zdrzemnąć na te parę godzin. I znów porannie musiały być naleśniki, już chyba ku tradycji podążając. I szpinak dla C. Wiele przy tym radości. I te wszystkie dyskusje, smuteczki, te wszystkie małe radości dzielone na trzy.
I poranek, poranek pośniadaniowy tak uroczy. Gdy moje małe kobietki zakluły się kokonem pod kołderką, a ja nie mogłam inaczej, jak tylko złapać za aparat. One dwie, z całym swym pięknem w fiolecie kołderki na tle żółtej ściany.
Tak bardzo potrzeba mi na co dzień moich małych kobietek. Kobiety w życiu są niesamowicie ważne. Moje małe czarownice, znane nie od dziś, z pewnym już bagażem wspólnych doświadczeń, z dość intensywną znajomością odrębności. Bo każda z nas mieszka w innej bajce, bo każda poszła zupełnie różną drogą. A jednak powróciłyśmy, a jednak znów potrafimy spotkać się na małym sabacie i być dla siebie. Mimo wszystko.
Bez moich kobietek byłabym zupełnie innym człowiekiem. Mają niesamowity wkład w tworzenie mojej osobowości. Od tamtych lat...
Dziękuję Wam, Czarodziejki :*

środa, 10 grudnia 2008
czas powrotu
Ulubionym momentem w ciągu dnia jest chyba moment powrotu z pracy. Gdy mogę spokojnie iść wsłuchana w muzykę i w siebie powolnym spacerkiem te półtora kilometra, patrzeć w księżyc, który dziś, już widać, małymi kroczkami zbliża się do pełni, patrzeć i obserwować. Delektując się każdym krokiem i próbując ogarnąć natłok myśli. Zawsze z uśmiechu iskierką.
Idę i mam wrażenie, że widzę siebie z oddali. Jakbym widziała tę dziewczynę w filmie. Dziewczynę, która troszkę nieobecnym wzrokiem przegląda rzeczywistość, jak książkę z obrazkami. Dziewczynę, która w dżinsach i szarym płaszczyku podąża w stronę stabilności własnego świata, próbując wtopić się w jego normy.
I tak sobie idę i jest to dobre. Dziś się tak cieszę jakoś w sobie, pomimo drobinki smutku i rozczarowania własnymi pragnieniami.
Ale dziś się cieszę, bo kubeł zimnej wody spadł mi znów na głowę i teraz mogę powoli odkładać na półkę wspomnień ostatni miesiąc, starając się powrócić do żywych.
Chciałoby się dziś pójść do knajpki i przy małym piwie z sokiem imbirowym posiedzieć patrząc przez okno i zapisując luźne myśli. Chciałoby się spotkać z przyjaciółką, odpowiedzieć na wszystkie listy, które miesiąc czekając w skrzynce odbiorczej i może nawet troszkę potańczyć.
To właśnie tak we mnie, gdy czas powrotu.
A później otwieram drzwi domu, przekraczam próg i pstryk – zanika cały ten cud. Zawsze tak było. Czas spacerów jest moim świętym czasem.
Idę i mam wrażenie, że widzę siebie z oddali. Jakbym widziała tę dziewczynę w filmie. Dziewczynę, która troszkę nieobecnym wzrokiem przegląda rzeczywistość, jak książkę z obrazkami. Dziewczynę, która w dżinsach i szarym płaszczyku podąża w stronę stabilności własnego świata, próbując wtopić się w jego normy.
I tak sobie idę i jest to dobre. Dziś się tak cieszę jakoś w sobie, pomimo drobinki smutku i rozczarowania własnymi pragnieniami.
Ale dziś się cieszę, bo kubeł zimnej wody spadł mi znów na głowę i teraz mogę powoli odkładać na półkę wspomnień ostatni miesiąc, starając się powrócić do żywych.
Chciałoby się dziś pójść do knajpki i przy małym piwie z sokiem imbirowym posiedzieć patrząc przez okno i zapisując luźne myśli. Chciałoby się spotkać z przyjaciółką, odpowiedzieć na wszystkie listy, które miesiąc czekając w skrzynce odbiorczej i może nawet troszkę potańczyć.
To właśnie tak we mnie, gdy czas powrotu.
A później otwieram drzwi domu, przekraczam próg i pstryk – zanika cały ten cud. Zawsze tak było. Czas spacerów jest moim świętym czasem.
wtorek, 9 grudnia 2008
Tak właśnie kończą się smutne baśnie.
Mówił wiele o snach i baśniach, o rzeczywistości i surrealizmie.
Opowiadał o tych chwilach, w których nie radził sobie z wizjami i baśniami.
Z czarnymi scenariuszami przeplatanymi jaskrawością barw.
O dręczących go snach i marzeniach, które (nie umiejąc pogodzić się z brakiem ich realizacji) wcielił sobie w upojną wizję tego świata.
Człowiek kreował całość swego realu wedle potrzeb, choć niezgodnie z otaczającą go rzeczywistością.
Istnieje bowiem tylko cienka granica, cienka linia, po której wciąż się snujemy biegnąc w stronę swego celu.
Nietrudno ją przekroczyć. Najtrudniej powrócić spoza niej.
Mętlik ferii barw śnionych i koszmarów rzeczywistości staje się niebezpieczny.
Moment, w którym czar pryska jest jednocześnie zalążkiem ogromu pracy nad nieporozumieniem umysłu i nad powrotem do świata żywych.
Dlaczego nie pozwalają mi żyć wedle marzeń? – bulwersował się.
Chciałby już na zawsze pozostać w tym błogostanie, gdzie życie biegnie krętymi, lecz prawidłowymi torami, a nadzieja nigdy nie zostaje zagubiona.
Wiara w ten drogocenny świat jest idealna do momentu, w którym nie zamieszasz w nią drugiego człowieka – powiedział.
Inaczej czar pryska.
Bo nagle ktoś głośno wypowie słowo, postawi krok.
Niszcząc fantazje. Burząc tak długo budowany zamek obronny.
Tak właśnie kończą się smutne baśnie.
Naszła mnie popołudniem przeogromna chcica na grapefruita. tak naprawdę grapefruity pokochałam spędzając wieczór u K. w Lublinie, gdy to po raz pierwszy wybierałam się w stronę Pogórza Dynowskiego. Zakupiłyśmy wtedy ogromnego soczystego grapefruita, a był koniec sierpnia, więc był przesmaczny. Z wielką radością patrzyłam jak K. delikatnie i subtelnie zjada owoc. Delektując się każdym kęsem, z błyskiem w oku. Później się dowiedziałam, że tylko przy specjalnych okazjach pozwala sobie na grapefruity. By nie spowszechniały, by nie straciły tego smaku niecodziennego. Spędziłyśmy wtedy godzinę nad rozmowami o niczym i delektowaniem się spływającym po dłoniach sokiem, upajając się każdą najmniejszą cząsteczką owoca.
I dziś naszła mnie ochota na taką chwilę zatopienia się w soczystości wymieszanej z Muzyką.
A później postanowiłam ugotować ziemniaki. Dawno nie czułam tego prostego smaku, który tak naprawdę też dość niedawno pokochałam. Gdy jeszcze rankiem budziło wielkie słońce, a ciemność próbowała nie wdzierać się zbyt wcześnie w rzeczywistość, wtedy jedliśmy dużo ziemniaków. Kosztowały niesamowite grosze, a taką radość sprawiały. Zwłaszcza, gdy nie trzeba ich było obierać. I grule jedliśmy z jajecznicą, albo z kefirem, albo tak same sobie o, po prostu. Zajrzałam także do źródeł, coby się nieco o nich więcej dowiedzieć i odnalazłam tam całą gamę wartości odżywczych. A przecież rok 2008 jest ustanowionym przez ONZ Rokiem Kartofla...
taki spożywczy post, ale zadziwia mnie prostota pewnych potraw i piękno ich składników.
smacznego ;)
I dziś naszła mnie ochota na taką chwilę zatopienia się w soczystości wymieszanej z Muzyką.
A później postanowiłam ugotować ziemniaki. Dawno nie czułam tego prostego smaku, który tak naprawdę też dość niedawno pokochałam. Gdy jeszcze rankiem budziło wielkie słońce, a ciemność próbowała nie wdzierać się zbyt wcześnie w rzeczywistość, wtedy jedliśmy dużo ziemniaków. Kosztowały niesamowite grosze, a taką radość sprawiały. Zwłaszcza, gdy nie trzeba ich było obierać. I grule jedliśmy z jajecznicą, albo z kefirem, albo tak same sobie o, po prostu. Zajrzałam także do źródeł, coby się nieco o nich więcej dowiedzieć i odnalazłam tam całą gamę wartości odżywczych. A przecież rok 2008 jest ustanowionym przez ONZ Rokiem Kartofla...
taki spożywczy post, ale zadziwia mnie prostota pewnych potraw i piękno ich składników.
smacznego ;)
niedziela, 7 grudnia 2008
pamiętam, jak jeszcze niedawno pisałam, że chyba płakać już nie umieć. a teraz chyba wypłakuję cały tamten i ten czas. jedno słowo, jeden obraz, jeden dźwięk i potrafię się rozkleić do cna. jeden telefon. pobudzenie wszelkich możliwych czułych punktów. pobudzenie wyobraźni. projekcje umysłu. ukazanie wszystkich smutków, radości, bólów, lęków i marzeń. wszystko się dzieje. i wszystko, co się dzieje, jest dobre. tylko projekcje własnego umysłu potrafią człowieka zrujnować. tak myślę. mój własny umysł potrafi płatać mi bardzo ciężkie figle, wyobraźnia doprowadzić do pasji, a projekcje rozłożyć cały dzień na cząsteczki melancholii. rozdarcie na strzępki każdego kroku, który intensywnie się budowało tygodniami.
mam wrażenie, że wszystko, co teraz robię. że każdy mój teraz krok jest tylko zaspokojeniem swoich racjonalizmów. że to, co teraz jest próbą zrealizowania punktów z mojego 'ja' racjonalnego.
mam wrażenie, że wszystko, co teraz robię jest tylko powolną i mozolną drogą do powrotu. powrotu do tego, co zaczęło się w 2006 r.
chciałabym wierzyć, że tak jest. chciałabym wierzyć, że wszystkie te wypowiedziane głośno zdania o małej J., o D. i o M. będą miały kiedyś szansę realizacji. realizacji zdrowej, mądrej i dojrzałej. że to, co kiedyś było nieudaną próbą spełnienia marzeń, Drogi i siebie, stanie się dobrą codziennością o naturalnym kolorycie szarości przeplatanej intensywnie tęczą.
chciałabym w to wierzyć całym swoim jestestwem.
ale są jedynie chwile, gdy z zapartym tchem zaczynam wierzyć i wtedy dostaję kopniaka od rzeczywistości, i słyszę szepty mówiące tylko 'weź się w garść, twoje marzenia nie mają racji bytu, ogarnij się dziewczyno!'
i pełna szaleńczych wspomnień o marzeniach wracam do rzeczywistości.
oczywiście do momentu, w którym nie najdzie mnie chorobliwa myśl, którą podsuwa mi emocjonalizm szepczący 'rzuć to, jedź Tam, bądź tam, gdzie twoje miejsce, bądź z tymi, z którymi jesteś związana, bądź z tymi, z którymi czujesz się bezpiecznie i na swoim miejscu. bądź Tam i nie bój się. nie rezygnuj z walki, po prostu łap stopa i bądź.'
nienawidzę projekcji umysłu, prowadzą do obsesji.
znów czasem mam problem z rozróżnieniem rzeczywistości od snów. jak sprzed paru lat, życie koło zatacza.
znów intuicjonizm stoi na rozdrożu i nie wie, czy ma podążać za racjonalizmem czy emocjonalizmem.
mam wrażenie, że wszystko, co teraz robię. że każdy mój teraz krok jest tylko zaspokojeniem swoich racjonalizmów. że to, co teraz jest próbą zrealizowania punktów z mojego 'ja' racjonalnego.
mam wrażenie, że wszystko, co teraz robię jest tylko powolną i mozolną drogą do powrotu. powrotu do tego, co zaczęło się w 2006 r.
chciałabym wierzyć, że tak jest. chciałabym wierzyć, że wszystkie te wypowiedziane głośno zdania o małej J., o D. i o M. będą miały kiedyś szansę realizacji. realizacji zdrowej, mądrej i dojrzałej. że to, co kiedyś było nieudaną próbą spełnienia marzeń, Drogi i siebie, stanie się dobrą codziennością o naturalnym kolorycie szarości przeplatanej intensywnie tęczą.
chciałabym w to wierzyć całym swoim jestestwem.
ale są jedynie chwile, gdy z zapartym tchem zaczynam wierzyć i wtedy dostaję kopniaka od rzeczywistości, i słyszę szepty mówiące tylko 'weź się w garść, twoje marzenia nie mają racji bytu, ogarnij się dziewczyno!'
i pełna szaleńczych wspomnień o marzeniach wracam do rzeczywistości.
oczywiście do momentu, w którym nie najdzie mnie chorobliwa myśl, którą podsuwa mi emocjonalizm szepczący 'rzuć to, jedź Tam, bądź tam, gdzie twoje miejsce, bądź z tymi, z którymi jesteś związana, bądź z tymi, z którymi czujesz się bezpiecznie i na swoim miejscu. bądź Tam i nie bój się. nie rezygnuj z walki, po prostu łap stopa i bądź.'
nienawidzę projekcji umysłu, prowadzą do obsesji.
znów czasem mam problem z rozróżnieniem rzeczywistości od snów. jak sprzed paru lat, życie koło zatacza.
znów intuicjonizm stoi na rozdrożu i nie wie, czy ma podążać za racjonalizmem czy emocjonalizmem.
madison county
Przeraźliwie znów boli kręgosłup. Wczorajsza Ikea i dzisiejsza praca. Składaliśmy z Ł. od rana szafę. Szafa była jednak tak nieogarnięta, że udało się nam stworzyć jedynie niewielką komódkę z dwoma szufladami i półeczką. Robię pranie, sprzątam kuchnię, słucham muzyki filmowej i próbuję odsunąć myśli od obejrzanych ostatnio filmów. Trafiają się obyczajowe lub melodramaty. Na każdym niemalże oczywiście się rozklejam. Wczorajszością wieczorną, po równie niewdzięcznym dniu technicznych spraw, zapodałam sobie jeden z cięższych i z piękniejszych tworów - powstały w 95 r. obraz Clinta Eastwood`a "Co się zdarzyło w Madison County". Film już kultowy, stał się niesamowicie wyrazistym symbolem dla wielu kobiet, jest dziełem, które urzeka kobiety do łez, niesamowicie oddając całą o nich prawdę. Patrzę na tę kobietę i widzę siebie. Siebie i setki innych kobiet. Dokonujących takich właśnie wyborów, wydawałoby się zupełnie nieracjonalnych, zupełnie nie podążających za ich uczuciami. Widzę tę cudowną Meryl Streep i rozumiem każdy jej krok, każde jej słowo, gest, spojrzenie. Doskonale czuję ruch dłoni okrywającej drgające usta, chłód jej drżącego głosu i suchość wypowiedzi, jej słone policzki i chwilę uniesienia, które staje się gorzkie na skutek tkwiącej wewnątrz wizji przyszłości. A ja patrzę i wiem, że zachowuję się identycznie, w ten sam sposób wyrażam myśli, emocje; te same gesty czynię w pewnych momentach. Też odwracam głowę, też bezsilność powoduje chłód i oziębłość. Także wizja konsekwencji chwil spontanicznych uniesień napawa strachem do koszmarnego stopnia rezygnacji z radości dosadnie czystej. I choćbym jeszcze dwadzieścia razy widziała ten film, zawsze będę miała słone policzki i spuchnięte do bólu oczy, zawsze będę widziała tam siebie. I tylko z każdym kolejnym razem odkrywam wcześniej nie zauważone szczegóły. A jednak sam odbiór i reakcje na konkretne momenty są niezmienne. W żadnym filmie kobieta i jej logika nie są tak dokładnie ukazane, nie ma tej dosadności i jasności sposobu i wyrazu myśli. Dla niejednej z nas film jest najważniejszym obrazem, niejedna z nas musi pokazać go swemu mężczyźnie, by zrozumiał. Niesamowite, kultowe już dla mnie dzieło.
sobota, 6 grudnia 2008
czwartek, 4 grudnia 2008
środa, 3 grudnia 2008
'Zadośćuczynienie'
znów dziś spotkała mnie niewiarygodna historia zekranizowana cudnie. piękny, choć smutny film. a ja jak zwykle rozklejam się i łkam sobie po cichutku, rozpadam w sobie, bo każda historia we mnie zostaje, bo każdy gest czy słowo w filmie tak emocjonalnie odbieram. bo do każdej historii się przywiązuję, niejedna jest w jakiś kosmiczny sposób o mnie i odbieram intensywnie poszczególne jej cząsteczki. uczę się z nich, nabierając jak najwięcej, zapamiętując, bardziej emocjonalnie, sytuacje, słowa, odczucia towarzyszące bohaterom... tak mocne filmy, tak silne ostatnio oglądam, a później nie mogę się ogarnąć i w sobie pozbierać. eh...
poniedziałek, 1 grudnia 2008
zaczął się nowy tydzień. zaczął się chyba dobry tydzień. z nową energią po weekendzie i poukładaniem względnym.
w poprzednim był permanentny dół, muzyka, cztery ściany i słone policzki przeplatane tekilą.
dziś jakoś normalny dzień w pracy, było dobrze. później musiałam w końcu zabrać się za uzupełnienie pustek w lodówce, czyli zakupy w markecie [brr].
a wieczorkiem dostałam pierwszą w życiu normalną wypłatę. od razu dokonałam opłacenia zaległości finansowych. rozpaliłam w piecu i mam już czas dla siebie. muzyka. karmi- poema di cafe. i chałwa. życie bywa urocze, gdy można delektować się takimi chwilami.
troszku czasu upłynęło, wielogodzinne rozmowy z domowym Ł., telefony piękne z B., drugim Ł. i P., maile... to wszystko jakoś pozwoliło lekko powrócić do świata optymizmu własnego. ale przede wszystkim poukładać sobie coś, co zostało zaburzone dziwnym zbiegiem niewiadomoczego weekendem sprzed tygodnia.
zatapiam się w muzyce. od rana katuję soundtracki z 'apartamentu' i 'million dollar hotel'. tak przecudne, tak na Teraz, tak na obecny stan umysłu.
i znów potwierdziła się moja teoria, że po prostu trzeba się wypłakać w czterech ścianach przy muzyce. i kilku krótkich telefonach potwierdzających Obecność. musi być czas na porządki, ścieranie kurzu, układanie w szufladkach, wyrzucanie śmieci. i ten czas trzeba odchorować jak każde inne przeziębienie. dać mu się ponieść, bo inaczej ugniecie aż do wysokiej gorączki. a później nastanie grypa i powikłania.
to był skrawek czasu jakby wycięty sprzed niemalże roku. z ostatniego stycznia ciężkiego.
kiedy to się dużo pisało i dużo płakało patrząc w księżyc lub spacery z Królikiem-Zawieszką...
taki zupełnie inny świat.
jest Teraz. i jest Dobrze.
i jakieś tam marzenia, jakieś tam plany, jakieś tam zamierzenia. i minimalne oczekiwania od życia. i ogromne oczekiwania od siebie.
jest rozwój, jest dzianie się, jest realizacja.
wszystko zmierza w dobrą stronę.
wątpliwości dotykają obszarów zbyt głębokich i zbyt niepewnych, by za nimi (obszarami) podążać...
ja i tak swoje wiem.
choć i tak zapewne będę zawiedziona, gdy za czterdzieści lat spojrzę w tę tutaj chwilę i przekonam się, że to moje 'wiedzenie' wcale nie zostało uskutecznione.
i wtedy będzie mi troszkę smutno.
ale, jak to ładnie wczoraj powiedział P.:
"ty po prostu jesteś L. i sobie ułożysz tak, że ho ho"
;)
miłego tygodnia, Kochani :*
w poprzednim był permanentny dół, muzyka, cztery ściany i słone policzki przeplatane tekilą.
dziś jakoś normalny dzień w pracy, było dobrze. później musiałam w końcu zabrać się za uzupełnienie pustek w lodówce, czyli zakupy w markecie [brr].
a wieczorkiem dostałam pierwszą w życiu normalną wypłatę. od razu dokonałam opłacenia zaległości finansowych. rozpaliłam w piecu i mam już czas dla siebie. muzyka. karmi- poema di cafe. i chałwa. życie bywa urocze, gdy można delektować się takimi chwilami.
troszku czasu upłynęło, wielogodzinne rozmowy z domowym Ł., telefony piękne z B., drugim Ł. i P., maile... to wszystko jakoś pozwoliło lekko powrócić do świata optymizmu własnego. ale przede wszystkim poukładać sobie coś, co zostało zaburzone dziwnym zbiegiem niewiadomoczego weekendem sprzed tygodnia.
zatapiam się w muzyce. od rana katuję soundtracki z 'apartamentu' i 'million dollar hotel'. tak przecudne, tak na Teraz, tak na obecny stan umysłu.
i znów potwierdziła się moja teoria, że po prostu trzeba się wypłakać w czterech ścianach przy muzyce. i kilku krótkich telefonach potwierdzających Obecność. musi być czas na porządki, ścieranie kurzu, układanie w szufladkach, wyrzucanie śmieci. i ten czas trzeba odchorować jak każde inne przeziębienie. dać mu się ponieść, bo inaczej ugniecie aż do wysokiej gorączki. a później nastanie grypa i powikłania.
to był skrawek czasu jakby wycięty sprzed niemalże roku. z ostatniego stycznia ciężkiego.
kiedy to się dużo pisało i dużo płakało patrząc w księżyc lub spacery z Królikiem-Zawieszką...
taki zupełnie inny świat.
jest Teraz. i jest Dobrze.
i jakieś tam marzenia, jakieś tam plany, jakieś tam zamierzenia. i minimalne oczekiwania od życia. i ogromne oczekiwania od siebie.
jest rozwój, jest dzianie się, jest realizacja.
wszystko zmierza w dobrą stronę.
wątpliwości dotykają obszarów zbyt głębokich i zbyt niepewnych, by za nimi (obszarami) podążać...
ja i tak swoje wiem.
choć i tak zapewne będę zawiedziona, gdy za czterdzieści lat spojrzę w tę tutaj chwilę i przekonam się, że to moje 'wiedzenie' wcale nie zostało uskutecznione.
i wtedy będzie mi troszkę smutno.
ale, jak to ładnie wczoraj powiedział P.:
"ty po prostu jesteś L. i sobie ułożysz tak, że ho ho"
;)
miłego tygodnia, Kochani :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)