głowa mi pęka.
głowa niby jak walizka, niby można wszystko wciskać.
a jednak pęka.
rozchwianie kofeinowe, rozchwianie emocjonalne.
słowa wciąż jeszcze dźwięczą, głosy wciąż się jeszcze przebijają.
jeszcze czuć ciepło przytuleń.
głowa mi pęka.
ale to dobre jakieś pękanie.
kreatywne.
poniedziałek, 19 stycznia 2009
piątek, 16 stycznia 2009
czwartek, 15 stycznia 2009
środa, 14 stycznia 2009
wtorek, 13 stycznia 2009
last week...
Z ostatnich rozmów wynikałoby, że:
* poligamia jest równie słuszną drogą, jak monogamia, choćby z tego względu, że to, co we współczesnym świecie występuje jako monogamia, wiele się od poligamii nie różni. kwestia jedynie nazewnictwa tych samych wydarzeń i czasu ich trwania.
* erotyka powinna być wynikiem codziennej bliskości i czułości i jedynie w takiej formie jest w pełni słuszna i niezaprzeczalnie piękna
* pracujemy ciężko nad sobą, całymi latami tylko po to, by odzyskać utracone instynkty, sposób widzenia – odebrano nam naturalność i nieudolną pracą z własnym ja próbujemy ją przywrócić [ o absurdzie!]
* społeczeństwo, świat i wszystko po kolei tak bardzo spaczyło nam wizję kontaktów cielesnych z drugim człowiekiem, że zamiast naturalnie spoglądać na bliskość i czułość doszukujemy się w każdym geście jakiejś kosmicznej erotyki – popadając tym samym ze skrajności w skrajność, albo się od niej odcinając, albo też wpadając w nią jak w nałóg
* jednym z moich prywatnych ‘–izmów’ jest sentymentalizm, którego trzymam się pazurami, jak żadnej innej w życiu rzeczy [no ale od czegoś trzeba się uzależnić…]
* gdy powstaje konflikt pomiędzy racjonalnymi oczekiwaniami od siebie samego a wybuchającymi znienacka pragnieniami, z których nie chce się zrezygnować należy oswoić rzeczywistość tak bardzo, by realizowane pragnienia nie kłóciły się z wizją własnego świata, a wręcz popracować nad ich pozytywnym współgraniem z prywatnymi od siebie oczekiwaniami
* moment, w którym przestaję ufać człowiekowi, jest początkiem powolnego końca pozytywnej relacji, choćby kumpelskiej
moment, w którym przestałabym ufać ludziom na dzień dobry byłby jednym z najgorszych dni w życiu
* gdy ktoś wkracza w moją prywatną przestrzeń przestaję czuć się bezpiecznie i zabieram się automatycznie za budowę szklanego klosza dookoła
* wciąż nie umiem przestać uciekać – moment mojej największej otwartości i chwila, w której zaczynam mówić o sobie jest jednocześnie apogeum i końcem pozytywnej relacji. rodzące się w drugim człowieku oczekiwania [choćby tylko obecności ] przybliżają tylko dzień ucieczki, zaskorupienia i stworzenia kokonu wokół siebie.
…a później już tylko nieudolnie próbuję powrócić do utraconego stanu
…
- te i wiele jeszcze innych wniosków;
setki zdań wymienionych w tymże tygodniu, kilka bardzo ważnych rozmów, w cztery oczy, przez internet, zawsze tak samo intensywne i istotne dla mnie. mnóstwo wniosków, mnóstwo spraw do przepracowania, mnóstwo słów, do których chcę jeszcze wrócić…
a swoją drogą – patrząc na to, co powyżej stwierdzam,
że chyba nie wszystko ze mną w porządku ;)
że chyba nie wszystko ze mną w porządku ;)
poniedziałek, 12 stycznia 2009
niedziela, 11 stycznia 2009
księżyc, co by go wstążką ściągać...
dziś księżyc taki czarownicowy, taki, co by go można za wstążkę ściągnąć... - kochana C. pisała. marzy się mój dawny parapet i gwiazdy nad głową, z kawą w dłoni i papierosem w drugiej. z niepewnością istnienia każdego kolejnego dnia, lecz z pewnością obecności czarodziejskości dookoła... przypominają się tamte listy, bo przecież na tymże parapecie... listy, w których mnóstwo bólu, cmentarzy, śmierci na śniegu, dużo radości także, latania na miotłach, szklanych podłóg; litry kaw, tysiące czekolad i lampek wina... pozostały z tego jedynie ślady na papierze i niezaleczone jeszcze niektóre rany w sercu... jak to dziwnie było -mieć 16 lat...
a teraz marzymy z C. o wspólnym spacerze starówkowymi uliczkami, wśród nielicznych nocnych marków, o grzanym winie z pomarańcza, o pogaduchach do rana i tylko tak, żeby przytulić się... i tak chciałoby się porozmawiać, jak człowiek z człowiekiem. bo od rzeczy to już się ust nie chce nawet otwierać... chciałoby się pomówić, i tylko nie ma z kim... taki wieczór na pójście spać lub ewentualne rozklejenie się, by dobrze było. choć przecież jest dobrze, wszystko dobrze... szaleństwa ciut się jedynie marzy... tańczenie jak dawniej do Tracy Chapman, śpiewanie Beatlesów na przystankach, skakanie po kałużach, huśtawki nocne w pustym parku...
i melanże nocne, południowe czytadła i pisadła, wieczorne seanse filmowe...
see the danger, always danger, endless talking, life rebuilding, don't walk away.
lubię sama schodzić do piwnicy. siadam wtedy na przeciw pieca i rur, oplecionych dziełami pajęczej sztuki, ogień podpala papierosa i nie ma dźwięków. nikt do mnie nie mówi, nie słyszę muzyki, nie trzeba na nic patrzeć i udawać, że się słucha. lubię samotnie delektować się papierosem.
dużo palę, dużo jem, dużo herbat i muzyki. dużo, jak na mnie, alkoholu, gdzieś między wieczorem a porankiem.
dużo we mnie siedzi, dużo ze mnie wychodzi.
takie [przed]pełniowe dni, gdy to wszystko albo wybucha, albo już totalnie się zakotwicza.
trzeba się uśmiechać i udawać, że wszystko jest w porządku. bo czasem jest.
każdy gest staje się zwykle zły, niepotrzebny, zbędny; i tylko czasem dobry, wart uwagi.
należałoby sądzić, że to wychodzenie do ludzi i śmianie się jest po prostu cyklicznym [przed]pełniowym zjawiskiem.
i tylko czasem zdaję sobie sprawę, że nagle ktoś zaczyna mnie drażnić, ktoś mi obojętnieje.
wtedy staram się tylko trochę skłamać i ładnie uśmiechnąć, a później mocno odprężyć.
jutro do pracy, ale to nic, to i tak jest tylko jakiś tam środek.
na teraz chciałabym tylko dla siebie wielki kubek gorącego kakao i tabliczkę czekolady z orzechami laskowymi, muzykę z 'Million DOllar Hotel'i gwieździstą noc za oknem.
i dziś już basta, dziś już nie tykam gorzkiej żołądkowej.
piątek, 9 stycznia 2009
środa, 7 stycznia 2009
to będzie dobry rok
dobrze chyba się zaczyna. chyba dobrze, tak sobie myślę. tak poukładane stosunkowe. wszystko jakby inaczej, nowe etapy, nowe myślenie ludków, zmiany, nowe relacje. jak to P. wczoraj powiedziała "nigdy jeszcze nie byłam tak blisko ludzi". tak, to chyba taki będzie ten rok. zdziwienie chwilami, jak można być, jak funkcjonować zgodnie. nadzieja, że pewne sprawy da się jeszcze uratować i zmienią swój kierunek na korzystny. ludzie mądrzeją. dorastają, dojrzewają, wybierają nowe odnóżki ścieżek na swych drogach, z większą świadomością, lecz też z większym trochę ryzykiem. uczymy się mówić, rozmawiać, być. tak, to chyba to, uczymy się być i w tym byciu być szczęśliwymi, być blisko, być razem, być w tym dla siebie. tak spokojnie się zaczęło dla mnie, tak dobrze. wszystkie te zdarzenia, całe to bycie, rozmowy, przytulenia, cały ten wyjazd dwutygodniowy, mnóstwo energii, raczej dobrze, nad wyraz dobrze, po całym tamtym głupim miesiącu, gdzie coś mi nieodpowiedniego się pod kopułą znalazło. ale już... już...
to będzie dobry rok... zupełnie inny, zupełnie inaczej, ale dobry...
to będzie dobry rok... zupełnie inny, zupełnie inaczej, ale dobry...
wtorek, 6 stycznia 2009
sobota, 3 stycznia 2009
o bliskości
potrafimy przejechać pół polski tylko po to, by zobaczyć znajomy uśmiech czy przytulić się.
dla bliskości jesteśmy w stanie wiele poświęcić. dla ciepła i odrobiny czułości w tym świecie. dla uśmiechu życzliwej nam istoty. dla ujrzenia błysku w oku.
nieustanna nauka bliskości rodzącej się z prostej codzienności.
nauka współgrania różnic przy subtelnej obecności.
jak jeszcze daleko trzeba nam,
byśmy nie musieli mknąć przez przestrzeń po dotyk dłoni?
bliskość jest najczystszą formą przyjaźni.
czyż to takie dziwne, że w tym świecie
pragniemy zamienić wzniosłe, odległe cele na rzecz naturalnego ludzkiego ciepła???
Subskrybuj:
Posty (Atom)