niedziela, 13 marca 2011


bo z jednej strony po takim tygodniu odkrywania fantastycznych inicjatyw ludzkich odzyskuję wiarę w ludzi.
a z drugiej strony nie mogę zapomnieć o wszystkich strasznościach, które człowiek potrafi świadomie zrobić drugiemu.

mam taką radość w sobie, gdy patrzę na tych cudownych ludzi, którzy potrafią zrobić coś bezinteresownie. na tych, którym naprawdę zależy na tym,żeby było lepiej, radośniej, bardziej świadomie, żeby człowiek miał wybór i równe szanse.

i mam taki smutek w sobie, gdy patrzę na tych, którzy nieustannie krzywdzą siebie nawzajem, którzy są niereformowalni i nawet nie próbują osiągać kompromisów.

i wobec tego - nie umiem posklejać tego świata we własnej głowie tak, by tworzył spójną całość. ludzie, zdarzenia, charaktery, miejsca, znaczenia, emocje - zawsze dzielą się przynajmniej na dwa. dwa (zwykle więcej) wykluczające się, sprzeczne ze sobą światy. masa paradoksu. brak spójności, jednorodności, zgodności.

gubi się człek już na początku istnienia.

sobota, 12 marca 2011


cóż za uroczo aktywny dzień. po tylu dniach leniuchowania postanowiłam ruszyć cztery litery i wybrać się na te wszystkie wspaniałości, które dzień ofiarował. począwszy od cudownego słońca, które uśmiechało się ogromnym ciepłem do świata. poranne spotkanie z Karmelową Panią, we łzach i uśmiechach rzekłabym - czyli iście kumpelskie pogaduchy, o tym, czy 'Ania z Zielonego Wzgórza' nadaje się jako wyznacznik wartości - w odniesieniu do współczesności. ;)
południem poczłapałam 'uwolnić łacha', i mimo, że nie znalazłam jakichś największych cudowności - i tak fantastycznie było tam się znaleźć. w całej tej wariackiej atmosferze kilogramów ciuchów, tysięcy twarzy, rękodzielniczych akcesoriów!
popołudniem poczłapałyśmy z A. na warsztaty batiku - okazało się, że jesteśmy pierwsze (i takie też pozostałyśmy przez dobre 1,5 godz ;)) i na spokojnie poznałyśmy naszą nową nauczycielkę batikowania. obejrzałyśmy jej niesamowite prace, przeglądałyśmy cudne książki o indonezyjskim batiku (stamtąd się wywodzi ta sztuka), aż w końcu zaczęłyśmy rysować projekt pierwszej pracy. wtedy też pojawiło się kilka jeszcze osób i zrobiło się naprawdę pracowicie i wesoło. dużo radości i skupienia, chęć poznania i nauki towarzyszyła nam nieustannie. farbowanie, malowanie woskiem, suszenie, prasowanie, farbowanie, wosk, suszenie.. aż w końcu padł prąd - i warsztaty niespodziewanie musiały się zakończyć! niemniej - i tak było cudnie nauczyć się nowych ciekawostek i już już zapowiadają się kolejne warsztaty w tymże gronie.. ah!
a później było jeszcze piękniej. wieczorek nepalski, który upatrzyłam sobie jakiś czas temu był fantastycznym pomysłem! na dzień dobry odnajdujemy tę wariacką świetlico-galerio-nie-wiadomo-co, o której troszku już zdążyłam poczytać. zaprasza nas do środka grubaśny kocur -dachowiec (który od razu ujął moje serducho) i radosna dziewczyna spalająca papierosa pośród tłumu rowerów przed wejściem. w środku - tak swojsko, domowo, mimo klimatu galerii - atmosfera sprawia, że czujesz się jak u siebie. jest zaledwie kilka osób, witamy się z ludźmi, dostajemy do wyboru herbatkę i czerwone wino, czekamy na projekcję filmu. na powitanie i w oczekiwaniu na przygotowywaną właśnie wegetariańską kolację do filmu otrzymujemy cudowny masaż głowy i karku z rąk nepalskiego lekarza - rozpłynęłam się.. doskonale wyczuwał moje napięcia i te megabolące części zarówno kręgosłupa, jak i głowy. doskonały masaż tak rozstrojonych teraz zatok i tak bolącego karku..! dwugodzinny film o niemalże każdym ważniejszym zakątku Nepalu - świetny! dobre ujęcia, szczegółowe opowieści, pięknie pokazana codzienność mieszkańców, ale też turystyczne atrakcje i trochę historycznych ważności. niestety na późniejszych opowieściach dyskusjach filmowych nie mogłyśmy już zostać..
piękniejszego wieczoru nie mogłam sobie wymyślić! w międzyczasie pogadałam trochę z tamtejszą dziewczyną - okazuje się, że ci ludzie robią masę tak fantastycznych rzeczy, mają tyle pomysłów i tyle mocy w sobie, że przy mojej aktualnej chęci i energii do działania mam ochotę wkręcić się tam i współtworzyć z nimi całe to wariactwo!! robią masę fajnych rzeczy dla dzieciaków, do tego mnóstwo wystaw, projekcji, warsztatów, wykładów, a przede wszystkim zajmują się... renowacją rowerów i mebli! i fantastycznie!!
i zapraszają na niedzielne śniadanie...
no i powiedzcie - jakże więc można nie zakochać się w tym-co-się-tu-nieustannie-dzieje??? :D

środa, 9 marca 2011


choruję sobie. czyli cudowne kilka dni w łóżku - gdzieś między książkami, gazetami, pisaniami, z wiosennym słońcem za oknem i rozmarzeniami o nieznanej przeszłości i - z nadzieją - o przyszłości.
tego mi było trzeba. po tych wszystkich wariactwach, spotkaniach, zamartwianiach, wiadomościach zwalających z nóg i wykańczających decyzjach - kilka dni na spokój i odpoczynek. taki prawdziwy luz. bez zamartwiania się, rozkmin i analiz. bo przecież i tak w czasie choroby nic nie wymyślę.

cudownie zatem. radosność wiosenna, bo przecież takie słońce, bo przecież Kot uroczo wygrzewający się w jego promieniach, bo przecież termos z gorącym imbirem miodowo-cytrynowym. do tego urodzinowo tort czekoladowy i grzane wino. jak to miło tak sobie spokojnie poegzystować.

i zaczytuję się w "Listach..' Osieckiej i Przybory, w artykułach i wywiadach.. rozmarzam się o tamtych cudownych świetlanych czasach artystycznej 'bohemy', o tym pisaniu listów, o tych spotkaniach literackich, teatralnych, o tej Polsce mi nieznanej.. idealizuję tych wszystkich ludzi tak niemożebnie, nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że wtedy było lepiej - że kultura wysoka, że ładniejsze wartości, że ci ludzie musieli bardziej wierzyć, że walczyć naprawdę było o co.. tak się rozmarzam i rozmyślam pod wpływem tych wszystkich czytań obecnych..

no i wściekam się niewiarygodnie - na brak nadmiaru czasu i funduszy.. tyle się dzieje, tak wiele spotkań, festiwali, warsztatów, wykładów..! zaczynam naprawdę uwielbiać to miasto - miłe to: mieszkać w mieście, które się lubi ;)
każdego dnia tyle ciekawych i ważnych imprez -
kobiece, rękodzielnicze, ciuchowe, filmowe, kulturalne, ..., ... - nieskończone mnóstwo tego!
mogłabym tylko od jednego do drugiego biegać. a miast tego trza znaleźć czas na pracę i jeszcze parę chwil na odpoczynek. co nie zmienia faktu - że ilość możliwości niezmiernie mnie raduje. i czekam już dnia, w którym unormuję sobie wszystko, co jeszcze nie jest ogarnięte i będę mogła zabrnąć w te dziwaczne zaułki kobiecych i kulturalnych tematyczności..

niebawem trza topić marzannę!
wiosna energię niesie.