chcę być z ziemią teraz, z mchem i na mchu.
jestem ziemią teraz. jestem mchem.
jestem jednym.
wczoraj rozpoczęty na warsztacie proces wy-puszczania czarnej kuli emocji skłębionych w podbrzuszu
dziś zwyciężył mocą Kręgu i tańca
odkryłam swoje ciało na nowo
odkryłam nowy taniec
nową Siebie w tańcu
odkryłam w sobie pantomimę
odkryłam zatracenie i rozpłynięcie w łagodności
wcześniej, gdy przyszedł do mnie Aligator, taniec był wariacki, rzucanie ciała, rzucanie siebie, czułam wtedy szamańskie zatracenie. chwilami dochodziła do głosu moja łagodność.
teraz otworzyłam serce. a dokładniej - nie zamknęłam go w bólach ostatnich, bo i zamknąć nie umiem.
wystawiając się na słodkie czucie mocy uderzenia w prawdziwość odsłoniętą.
wtedy przyszedł do mnie Łabędź.
z tym otwartym sercem, otwartą sobą, otwartą seksualnością.
już nie wyrzucaniem a oddaniem jestem.
jestem.
również tą łagodnością, wrażliwością i niewinnością.
i głównie tym dziś tańczyłam.
nagle okazało się, że potrafię zamknąć oczy i stworzyć pantomimą obraz.
nagle okazało się, że potrafię zatracić się w delikatności ruchu.
a nie tylko - jak dawniej - w szaleńczej pasji szamańskich wręcz wizji i ruchu.
to prawda, muzyka jest jedynym odkrytym dla siebie narzędziem, które daje mi na dziś możliwość totalnego zatracenia.
przeszłam też mocarny proces,
niby banalna medytacja wzajemności,
patrzenie człowiekowi w oczy.
ciekawa rzecz miała miejsce, stopniowanie partnerów w tej sytuacji mi się przydarzyła...
pierwsza kobieta, której zaglądałam w oczy, była totalną radością, jednak dużo czystszą niż moja, w zderzeniu z nią chwilami uciekałam zamykając oczy..
następna była równoważna - spokój radości z oczywistością bolączek ogólnożyciowych,
później podeszłam do kobiety, która mnie zachwyciła i przyciągnęła.
spojrzałam w jej oczy i zobaczyłam ten kosmiczny ból, lęk, cierpienie, tak łatwo umiałam się w tym odnaleźć... ale też - otwartość na przyjmowanie Wszystkiego.
a ja? po prostu otworzyłam swoje serce i podarowałam jej całą siebie.
wtedy też zobaczyłam, że ona pod spodem ma tylko spokój, uśmiechnięty spokój, tak oczywisty przecież...
poczułam, że jesteśmy w domu, u siebie. że tak bardzo mi to znane.
płynnie mogłam się w tym poruszać.
przymknęłam oczy zaledwie na sekundę, odnalazłam siebie samą i mogłam powrócić uśmiechem spokojnym.
to z nią miałam się podzielić słowem spostrzeżenia, odczytania.
a ja chciałam tylko płakać ze wzruszenia i się przytulić.
moc darowania obecnością.
zachwyciłam się Nią, taką piękną, mocną, szamańską. w otchłani jej oczu i jej tańcu. do cna prawdziwym tańcu.
spotkamy się jeszcze.
już to wiem. ona też.
niewiarygodne jest dla mnie, jaką moc ma Krąg i jaką moc ma dla mnie Muzyka.
nawet ten Krąg stworzony na potrzeby krótkiej chwili. zawsze się dziwię.
dziś była piękna energia, bardzo kobieca, żeńska, wrażliwa i otwarta. radosna i delikatna.
czuć było maj.
tylko męskość bolała mnie trochę swoim lękiem, unikaniem kontaktu, odwracaniem wzroku.
ale część męskości udało się otworzyć, tak pięknie...
a ja...?
a ja najpierw skupiłam się na sobie, poczułam, że muszę wyrzucić, wytańczyć, wykrzyczeć te emocje ostatnie i tak też zrobiłam...
stworzyłam sobie bezpieczną przestrzeń, żeby nie przelać nikomu siebie,
zrzuciłam ciężar szaleńczym zapomnieniem silnego tańca zatraceńczego.
udało się.
zrobiłam to.
czułam ostatnią emocję odpływającą, odrywającą się od podbrzusza czerń, rozmywającą się w przestrzeni, niczym pyłek...
wtedy pojawiła się Nowa Muzyka, wtedy okazało się, że jestem Drzewem.
na mocnych korzeniach, wzrastało, szumiało, próbowało się łamać, raz, przy wichurze, korzeń się podłamał, lecz odrodził się, wystrzelił ku górze, radośnie, spokojem, łagodnością, otwartością. byłam. byłam Drzewem. może Brzozą?
wątły lecz silny pień, korzeń, zwiewność listków, gałęzi, siła ich delikatności...
odrodziłam się.
i przyszła Nowa Muzyka, gdy znów ożyłam.
ożyłam, lecz musiałam jeszcze zbudować się na nowo.
zamknęłam oczy, wyciągnęłam dłonie i budowałam. budowałam tak długo, aż była znów moc darowania siebie w miłości światu.
dotknęłam tego, tak czysto i mocno.
pełnią.
aż mogłam ramionami rozdawać utuloną miłość.
na koniec Shiva i Shakti tańcowały moim ciałem łagodnie, łono prowadziło mnie przestrzenią,
energia zamknęła mi oczy i powiała intuicją, lekkością, powolnym rytmem, bioder, pośladków, łona, brzucha.
czasem stopy czy dłonie też wędrowały,
jednak tylko po to by wzmocnić energię wijącą się u podstaw.
otaczając dłońmi łono, wspierając nadgarstkami biodra sunęłam płynnością dźwięku...
oddałam się.
sobie.
znów chciałam płakać.
jest Moc i jest potężna.
nie do zmieszczenia w Jednej istocie.
rozsadzam się łzami szczęśliwości mocy.
mocy wytańczonej w ceremonii.
*
' to tędy ty idź' - rzekło moje serce...
znów.