poniedziałek, 2 lutego 2009
postyczniowy post
jestem.
z przyczyn czysto technicznych musiałam chwilowo zaplątać się w rzeczywistości nie-wirtualnej.
ale już.
styczeń był cholernie dziwnym miesiącem.
takim wszystko na raz i wszystko inaczej.
wszystko się sypie i wszystko pęka.
wszystko znika.
wszystko się pojawia.
bardzo intensywna, bardzo dziwaczna wymiana tylu istotnych we mnie spraw.
to był miesiąc pod hasłem
"bo generalnie to jest mi zajebiście, tylko jakoś mi to nie idzie"...
hasełko, które odzwierciedla nad wyraz wiernie to, co we mnie.
bo wciąż było dobrze, tylko musiałam ogarnąć, poukładać, poszufladkować.
się, siebie, w sobie, ze sobą.
ale chyba już.
myślę, że począwszy od weekendu sprzed dwu tygodni, wiele się zmieniło.
uczymy się mówić.
uczymy się rozmawiać.
uczymy się być słuchani.
rozmawiamy.
wiecie, to dziwne, ale zaczęliśmy rozmawiać.
i to bywa wręcz fascynujące.
poruszanie tematów, powszechnie znanych jako 'tabu', choć przecież są tak ludzkie.
poruszanie siebie, rozdrabnianie do szpiku kości.
rozbijanie stereotypów, niczym sopli lodu, w drobny mak.
nauka słuchania siebie, słuchania i akceptowania.
zgadzam się na siebie, tak bardzo, jak chyba jeszcze nigdy.
już nie chcę chcieć.
już po prostu jestem.
ja.
- coraz bardziej - rozumiem.
to był intensywny miesiąc.
przeskoczyłam tak wiele, że aż ciężko to ogarnąć.
i wciąż pracuję.
życie ze sobą naprawdę - jest fascynujące.
zgadzam się, a to przynosi mi taką dziecięcą radochę z tego, jaka jestem.
wyrzucam coraz większymi kroczkami oszukiwanie siebie,
w czym chwilami byłam mistrzem.
patrzeć i obserwować,
sprawdzać czy potrzeby są rzeczywiście potrzebami,
czy chcenie jest naprawdę,
czy pragnienia się zgadzają...
i jak to tak wszystko poobserwować
to wszystko się tak jakoś prosto i płynnie łączy.
jeśli pozwolić, oczywiście.
chaotycznie i ciężko - ująć intensywność tych dwu tygodni w kilka marnych zdań.
bo jakże tu Yerba Party, przyjazd ludków z Lu. i z Łó., urodzinowe winko, pierwszy (na trzeźwo) w życiu kac,
filmy, rozmowy, setki, tony rozmów, spojrzenia, spacery i knajpy, koncerty i świty - jakże to wszystko opisać?
a tak bardzo chciałoby się przekazać Wam całą tę moją radość i spokój, który wyniknął.
bo, o ironio, wszyscy pytacie nagle, czy wszystko w porządku.
w jak największym!
jak najbardziej.
'coraz bardziej'.
wiecie, miałam tydzień temu taką chwilę...
gdy wszystko już skotłowało i skumulowało się aż do cna i ostatku.
gdy znienacka przerosło i miało wybuchnąć.
gdy dopadło bezgranicznie.
znienacka, nagle, w ułamku sekundy.
i to był moment, w którym mogłabym uciec, zniknąć, na już, na teraz, na zawsze.
moment, w którym wszystko wybuchło, upadło, roztrzaskało się.
a jednocześnie moment, w którym wszystko powstało, był krok do przodu i spokój.
bo nagle pojawiły się słowa, możliwość ich przekazania, i odrobinę wiary.
całość rozegrana w ciągu jednej krótkiej godziny, podczas której mogłam wszystko zniszczyć, albo pozwolić popłynąć i
doprowadzić do ogarnięcia i wynikającego z tego spokoju.
udało się.
i mogę teraz swobodnie powiedzieć, że jestem z siebie dumna, bo pierwszy raz w życiu naprawdę udało mi się opanować emocje,
paranoje, racjonalizmy, stereotypy [wszystko na raz] w wystarczająco krótkim czasie, by nie uciec.
chyba pierwszy raz tak naprawdę zależało mi na czymś do tego stopnia, że wiedziałam, że nie mogę pozwolić na zniknięcie.
i to jest fantastyczne!
a później przyszedł baaardzo długi weekend, spotkania, spotkania, mnóstwo spotkań.
w dużej mierze ze sobą.
spotkania oczywistości,
spotkania miejsc,
spotkania ludzi.
spotkania czynów, gestów i słów.
bardzo ważne to wszystko, bo takie po prostu.
dzięki temu udało się tak wiele przeskoczyć, tak wiele przepracować i pozwolić na siebie.
zadziwiające.
tak, chyba jestem szczęśliwa.
podejmuję samodzielnie decyzje, rozumiem, pracuję, rozmawiam, mam pozytywne relacje i dużo optymizmu w sobie. istnieję
bardziej w realu, niż kiedykolwiek dotąd, a jednocześnie wciąz potrafię rozpływać się w snach.
taki spokój i coraz większa pewność swojego świata.
***
a teraz jeszcze tylko jedna nowość...
w sobotni wieczór urządziliśmy sobie z w. mały rajd po ulubionych knajpkach w Ł.
Wszędzie tłoczno, nie do zniesienia, głośno, straszno. do tego stopnia, że czuło się nietrzeźwość od nieprzyswajalności otoczenia.
aż w końcu wylądowaliśmy w Lizard King, gdzie to właśnie odbywał się koncert.
koncert czegoś tak kosmicznego w polskich realiach, że aż niewiarygodnego.
sześcio- czy siedmioosobowa w składzie grupa ze Szczecina.
najpierw chwila zastanowienia, o co tu właściwie chodzi.
ale gdy już udało nam się dorwać skrawek wolnego siedliska, w całkiem przytulnym uboczu, to nie mogliśmy nazachwycać się
kapelą. idealnie dopracowane każde brzmienie, perfekcyjny głos wokalistki [i wokalistów], fantastyczna gra sceniczna. a przy całej spontaniczności i swobodzie robią w dodatku świetne show. kapela ludzi w naprawdę młodym wieku, którzy po prostu
wiedzą, co robią. ciężko powiedzieć cokolwiek o nurcie muzycznym.
ale całość daje naprawdę niezły efekt.
naprawdę polecam - gdyby ktokolwiek miał okazję wybrać się na koncert.
obawiam się tylko, że na polskiej scenie muzycznej pozostaną niezauważeni.
niestety nagrania są w kiepskiej jakości -
nie odzwierciedlają klimatu,
a przede wszystkim możliwości wokalno-muzycznych zespołu...
(polecam utwór 'Funkowa pieczeń' dostępny na stronie kapeli oraz 'Krem do paznokci' ;)
pfffuff. na początek - jestem z siebie dumny, że udało się całość przeczytać. cokolwiek więcej - może później :)
OdpowiedzUsuń"A" - afirmacja, przyjemność czytać - Twe wiecej niż zaglądanie w siebie... a kapela naprawdę niezła... przytulam, tęskniąc
OdpowiedzUsuń"A" - zapomniałem w poprzednim komentarzu pozdrowić, co czynię teraz, parafrazując pewien, właśnie opracowywany tekst (200 -"r"):
OdpowiedzUsuń„ Wędrując poprzez życie – znajdujemy się jakby w stanie nieustannej konfrontacji z samym sobą, z własną naturą. Wszystko co istotne odbywa się w naszym wnętrzu. Niekiedy jest tak, jakbyśmy pragnęli w sobie widzieć jeźdźców na koniach. Koń symbolizuje to co nie ukierunkowane, trudne do okiełznania, emocje, itp. Jeździec niezależną myśl. Chłodną inteligencję. Zbyt często pragniemy zostać jeźdźcem, który poskromi ducha konia, aby móc bezpiecznie dojechać wszędzie, gdzie zechcemy. Czasem wydaje się nam, że mamy jedynie dwa wyjścia. Być miotającym się koniem bez jeźdźca, bądź też jeźdźcem bez konia. Trzecia możliwość – okiełznanie zwierzęcia wydaje się być niekiedy zbyt trudna. … Tym bardziej, to przyjemność dostrzegać, kogoś, kto widzi, że nie będzie żadnej konfrontacji, jeżeli zaakceptuje się siebie jako centaura.”
innymi słowy.. "o myśleniu" :)
OdpowiedzUsuń"A" - to bardziej pozamyślenie - intuicja zarówno ciałem jak i "związanych" z nim przepływajacych myśli - kiedy jakby uduchowianie ciała staje się niejako w jednej chwili ucieleśnianiem ducha... trudno słowami ten stan oddać, to bardziej - kiedy się całą osobą wie, m.in. gdy sen staje się odczuciem ... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńrobi nam się filozoficznie, ale to chyba nie obraza dla bloga.. :)
OdpowiedzUsuńmiałem na myśli [ ;) ] myślenie w ujęciu platona, jako dialog pomiędzy emocjami a rozumem - jako stan, w którym walkę pomiędzy tym czym chcielibyśmy być a tym czym jesteśmy zastępuje pełne wewnętrznej zgody (na siebie?)szukanie dróg do realizacji własnych pragnień.
"A" - Wiktor, raduje się me serce, że ktoś młodszy w podobny sposób to czuje... fajnie że jesteś... pozdrawiam
OdpowiedzUsuńpozdrawiam również. i jestem. :)
OdpowiedzUsuń