środa, 29 października 2008

it was nothing to fear...

[wczorajszością z przystanku...]

idę wieczornym pustym miastem W. Thom York śpiewa przy tych cudnych dźwiękach prosto w moje uszy środkowe. idę i tak sobie myślę. myślę, że dobrze będzie za chwilę spotkać J. i myślę, że to bardzo smutne, że M. się wyprowadza. nie pamiętam, kiedy było tak przykro, to będzie wielki uszczerbek dla tutejszości. i tak sobie idę z lekką nutką smutku, który czuje się w gardle gdzieś niebezpiecznie. i już wiem, że niesamowicie dawno nie płakałam. że mój wrodzony optymizm mógłby czasem ulotnić się z mojej głowy.
i w tym całym przypływie myśli i tęsknot sennych piszę nawet do P. z zaproszeniem (miło, że wpadłeś). a chwilami robi się dziwnie niebezpiecznie w głowie. gdy tak zaczynam rozmyślać i pisać, i pisać także do tych Bliskich mi Istot...
...all I need...

***

i zaraz przyjedzie autobus. a ja w niego wsiądę i odjadę w centrum rozmaitości. i gdy wypowiem pierwsze słowo, gdy usłyszę pierwszy realny dźwięk, gdy głos delikatny w uszach zamilknie... znó nadejdzie słodka realna codzienność.

marzę o samotnych wieczorach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz