Pierwszy kasztan tej jesieni. Idę z muzyką. Śpiewam sobie. Uśmiechając się w niebo podrzucam beztrosko kasztana. I liście, i trampki. Stłumiony do nie-czucia chaos.
I można by tak iść i patrzeć w jesienne słońce, i cieszyć się, że znów nadeszła ta piękna pora roku.
Zatopiłam się wczorajszością we własnych zapisakach sprzed roku… roztopić się można we wspomnieniach. Gdy noc odpowiednia do włóczenia się po mrocznym mieście, gdy noc ciepła i przyjemna. Gdy coś niespokojnie skręca w środku, gdy trzeba to wychodzić i wypisać.
Zatopiłam się, zaczytałam więc…
W samotnej jesieni z zeszłego roku. Pełnej niezależności jesieni. Pełnej smutków, depresyjności, alkoholu i listów. Pełnej piękna, pracy własnej i wariactw.
Ale niezależnej zupełnie.
Wspominam te długie wieczorne spacery, opustoszałym, powolnym już miastem W. Spotkania nieliczne z J., pogaduchy barbakanowe, wymiana tęsknot, pragnień, myśli… Tęskność niewiadoma człowieka ogarnia. Myślę, że to tęskność do niezależności stamtąd.
Znów rok do przodu, kolejny rok doświadczeń…
Doświadczeń różnych, na pewno mocno mocno rozwojowych, na pewno trudnych, choć i masa przyjemności przecież…
Dziwaczny czas, wiele zmian, mnóstwo zmian od tamtego momentu. Cała masa inności i różniastości najdziwniejszych nastała po tamtej jesieni. Pięknych i trudnych. ( bo przecież nic, co piękne nie może być łatwe, prawda..? )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz