sobota, 2 stycznia 2010
porankami...
od dłuższego czasu mam ochotę zebrać się w sobie, znaleźć jakąś szczyptę czasu i możliwości i ruszyć się stąd.
to nawet nie jest kwestia tego, by nie być tu, lecz tego, że mam potrzebę być tam.
pojechać do Lu. i pobyć troszkę z P. i M.
pogadać z P. o wszystkim i o niczym - zadzwiająco dobrze mi się ostatnio z nią rozmawia.
i posiedzieć w tym mieście; mieście, w którym funkcjonuję świetnie i w którym zawsze ktoś się zjawi, pogada, pobędzie, z którym dobrze pić wino czy jeść czekoladę.
no i przejechać się do miasta W.; przejść wieczornym centrum miasta i przysiadać w dobrych miejscach, kojarzących się z tamtym czasem.
i zjeść wafle chałwowe, za którymi najbardziej tęsknię.
[[ gdybym żyła zgodnie z autentycznymi myślami poranków, byłabym silną, niezależną i w jakiś dziwaczny sposób szczęśliwą kobietą. poranki to odrębny stan świadomości. tylko dlaczego 'wszystkie pranki świata przemijają bezpowrotnie'? ( zastanawiam się, czy poranki są odbiciem faktycznego stanu umysłu, odblokowanej nocą podświadomości... ) ]]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz