
dziś jestem tą dziewczyną.
tak bardzo dziś nią jestem.
sweter i kubek kakao.
tak czule przytulany.
zakopałabym się w nim, jak ona w tym kubku.
opuszkami wełnianego swetra.
[[ w sobotnie wieczory tęsknię dwukrotnie bardziej.
chyba do wszystkiego. ]]
wełniane skarpety, wełniane swetry, kubek kakao...
i masa innych rzeczy, by roztopić się w nich, zapominając
o sobotnim wieczorze.
Wysokie Obcasy, książki, listy, pamiętniki...
wszystko, byle się roztopić, byle nie zapomnieć, byle wejść w To.
otulany kubek, tak czule pieszczony.
i wtedy pojawia się delikatny uśmiech w kącikach ust.
to jakaś nieokreślona tęsknota do 'bardziej'
i jakiś nieokreślony uśmiech do 'teraz'.
takie dziwaczne chwile samotni,
gdy możnaby uciec i po wszystkim...
a nie potrafi się wstać,
bo tak tu znajomo, domowo i przytulnie...
[[ smuteczki wlewamy do kubka goracego kakao.
ten otulamy szczelnie wełnianym swetrem.
włączamy przyjemne, delikatne dźwięki muzyki.
siadamy i, rozkoszując się każdym gestem,
wypijamy gorącą zawartość kubka. ]]
zawsze działa.
nie jest mniej smutno, mniej tęskno, mniej samotnie...
jest zdecydowanie cieplej, zdecydowanie przyjemniej, zdecydowanie bardziej znajomo...
a wtedy piękny wieczór nie może nie nadejść.
tak, to musi być specyficzna konstrukcja psychiczna.
masz rację.
[ 23 I 2010 ]
Aksamitna. Kilka dni temu, miałem dziwny sen.
OdpowiedzUsuńPrzyśniła mi się rwąca rzeka, ze spokojnym dopływem; a dokładniej spotkanie rzeki i dopływu. Rzeka miała, w pobliżu tego miejsca, pełno skalnych wysp, wśród których, płynęły przesmyki wodne, odczuwane jako miejsca mielizn. Patrzyłem, jak ktoś mi znany, bliski - jednak trudny do sprecyzowania jako osoba (być może mój sobowtór, lub jakaś uosobiona cześć mnie samego?) przechodziła z przeciwległego brzegu rwącej rzeki, w miejscu spotkania z łagodnym dopływem, w kierunku brzegu dopływu, wykorzystując do tego skalne wyspy rzeki. Osoba ta, którą obserwowałem (z góry), miała (w jakiś sposób to wyczuwałem) odczucie płycizny przesmyków, a jednak któryś z nich okazał się głębią, która zaczęła ją pochłaniać. Na „mych oczach” utonęła bezpowrotnie. Gdy to zrozumiałem, w niewiadomy dla mnie sposób, stałem się drugą (kolejną) osobą (z pełną świadomością, że tym razem to, ja sam) przechodzącą z miejsca połączenia brzegów rzeki i dopływu na drugą stronę rzeki. Z tej strony, z której obserwowałem; na tę, z której wyruszyła tamta osoba. Wykorzystywałem skalne wysepki, lecz w tym przypadku, zaczęło dziać się odwrotnie – przesmyki okazały się naprawdę płytkimi mieliznami, natomiast skalne wysepki za każdym razem, gdy tylko na którąś z nich stanąłem, natychmiast zaczynały, niebezpiecznie pękać i kruszyć się, zapadając szybko w głęboką wodę, zmuszając mnie do ucieczki/przeskakiwań, ze skały na skałę, z wysepki na wysepkę kolejną, itd. Z trudem - odczuwając podczas przejścia lęk/trwogę - dotarłem na drugi brzeg, który okazał się budynkiem bez drzwi, z oszklonymi (zamkniętymi, czyżby od wewnątrz?) oknami. Wybiłem szybę, by móc się ocalić, wejść do (przeciwległego brzegu/domu?) - przed kruszącym się pod nogami skalnym gruntem ostatniej wysepki. Co ciekawe, od początku snu wiedziałem/widziałem, że od miejsca spotkania rzeki i dopływu, płynąca dalej woda nie była - ani specjalnie rwącą, ani łagodną.
Lecz po prostu - szeroką płynącą gdzieś (wspólną) wodą. Dlaczego tamta osoba przechodziła,
by utonąć, czemu przechodziłem (we śnie) w tym samym niebezpiecznym miejscu i w jakim celu na drugi (powrotny?, przeciwny wobec miejsca obserwacji) brzeg?
Zapamiętany na długo – ważny sen. Pozdrawiam... ciepłem wieczoru...
Najbardziej podoba mi się fragment ...
OdpowiedzUsuń"nie jest mniej smutno, mniej tęskno, mniej samotnie...
jest zdecydowanie cieplej, zdecydowanie przyjemniej, zdecydowanie bardziej znajomo..."
to brzmi tak znajomo...
Pozdrawiam