poniedziałek, 6 grudnia 2010


[[ przekraczając granice zdrowego rozsądku. ]]

niedziela, 28 listopada 2010

lokator marzeń.


8 rano. niedziela. cudownie biała, śnieżna niedziela. piję cudną mate i ogarniam rzeczywistość.
w głowie natłok świeżych zimowych myśli. masa refleksji, masa spostrzeżeń.
nowi ludzie, nowe relacje, nowy świat.
nigdy już nie będę pasować tam czy tu. skażona latami różnych światów. zawsze będzie coś, co będzie nas dzielić. ale i tak chyba dzielnie sobie z tym radzę. zawsze będę gdzieś pomiędzy, zawsze na rozdrożu. nie przyzwyczajać się tylko - to najważniejsze. nie przyzwyczajać się do myśli.
absurdalne to wszystko. cała ta 'normalność' jest tak do bólu absurdalna. tak oślepiająca, tak
absorbująca. mój wybór i jest mi z nim cholernie dobrze, bo przecież to tak bardzo świadoma decyzja... ale - nie mogę pojąć, jak ludzie mogą tak funkcjonować. oni są prawdziwi, oni tak po prostu żyją, oni tak czują i tak wybierają. są cali w tym i tak bardzo do końca. ja zawsze będę tu i tam. dlatego muszę wybierać. wciąż wybierać.
nie umiem zrozumieć podziałów, nie umiem pojąć tych szpil złości i zazdrości, które bez powodu ludzie wbijają sobie wzajemnie. stoję z boku i obserwuję - i nie mogę się nadziwić, jak ten świat działa. hipokryzja jednak jest wszędzie, nie da się od niej uciec.
choć wiele, oj bardzo wiele, pozytywnych stron tego świata. w końcu jest. upragniony spokój.
jak to dobrze.

i żyję sobie tu całą tą łągodnością codzienności, którą tak sobie wymarzyłam. mimo zmęczenia, mimo własnych ambicji i niezrealizowanych jeszcze planów. wierząc, że to, co ma się spełnić - jeszcze do mnie przyjdzie. pokora i cierpliwość, po prostu.

swoją drogą, niewiarygodne, jak wciąż wyłażą ze mnie schematy, które przecież tak dawno odrzuciłam. i jak silnie tkwią we mnie nauki wyniesione z domu. jak wiele jest we mnie ambicji i potrzeby osiągania celu. myślę, że ludziom tak wychowanym ciężko dopasować się do tego świata. nawet mimo swojej pracy, przepracowanych już lęków, innego światopoglądu, sposobu życia... - wyniesione z domu wartości nadal nade mną wiszą. są to dobre wartości, to wiem. ale tak bardzo niepasujące do tej cywilizacji...
[[ to -moim zdaniem- najbardziej sprzyjające warunki psychologiczne, ażeby stać się "Lokatorem Marzeń", o czym niedawno cudna Szczepkowska pisała w Wysokich Obcasach. piękny felieton. i jakże prawdziwy. ]]
mimo to, i tak duży we mnie postęp - dzielnie uczę się sposobu poruszania się w tym zwykłym świecie, co czasem przychodzi mi jednak z trudem. tak wielka przepaść dzieli te światy. chwilami czuję się, jak w liceum - niby rozmawiam i jest dobrze, ale jednak nie do końca rozumiem. niby wiem, w czym rzecz, ale jednak nie do końca to czuję. trudne są początki. trudno jest być tym, kim się jest i nie wpaść w to cywilizacyjne wariactwo, korzystając jednak z niego systematycznie. uczę się stawiać kroki, przełamuję swoje bariery, kompleksy. czuję się dużo dużo lepiej ze sobą, choć widzę, jak świadomość tego 'niedopasowania' już zawsze i wszędzie będzie na swój sposób doskwierać... choć i tak jest to najbardziej optymalna i najkorzystniejsza droga, jaką mogłam wybrać na tym etapie swojej świadomości i swoich możliwości.
i niech tak zostanie. rok zmian powoli się kończy, a teraz niech nadejdzie już nowy łagodniejszy rok, dużo ciekawości we mnie - co też on przyniesie...

a poza tym wszystkim to mam kota, a to jest jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, jaka mnie ostatnimi czasy znienacka spotkała, o! ;))

czwartek, 11 listopada 2010


‎" Jest tylko jeden rodziaj pięknych kobiet -
- to kobiety pogodzone ze sobą. (...)
Widać po nich, że dają sobie prawo do tego,
by istnieć i cieszyć się życiem. "

W. Eichelberger

poniedziałek, 8 listopada 2010


jaram się tym swoim życiem o niczym, jakbym co najmniej zdobyła właśnie świat i stanęła u szczytu spełnienia.
głupio aż.
nakręcam się banalną pracą, prostym smsem, deszczem i piosenką.
nakręcam się najdrobniejszą rozmową, spojrzeniem, spotkaniem.
czuję się jakbym miała 3 lata i nauczyła się właśnie chodzić.
wszystko odkrywam, całą tę banalność i prostotę świata, a jednocześnie jego skomplikowanie.
i tak słodko mi z tym.
moja głowa pewnie znów tworzy sobie narracje i bajeczki na temat cudowności mojego świata, który jest tak do bólu banalny i o niczym.
a przecież jest mi tak cholernie dobrze.
nawet jeśli to tylko nakręcanie się.
przeraża mnie trochę to, jak niewiele mi potrzeba do radości.
to zabójcze wręcz.
siedziałam dziś w robocie 8 godzin i było mi tak ładnie... gadałam sobie z p., śmiałam się w nieskończoność, i patrzyłam w to zabójczo niewinne spojrzenie. i to wszystko wystarczyło, żeby było mi dobrze. aż mi głupio, bo wszyscy patrzą tam na mnie jak na wariatkę. ciągle siedzę i śmieję się, ale najgorzej, jak się po prostu uśmiecham... (przecież na tym świecie zapewne nie można się ot tak uśmiechać!). w ramach własnej radosności i pewności siebie odbija mi już na maksa, doprawdy.
ale to fakt - pewność siebie i odwaga w kontaktach międzyludzkich faktycznie urosły we mnie mocno. dobrze wyglądam, świetnie czuję się ze sobą, mam rozświetlone uśmiechnięte oczy. cudownie się nie bać. choć nigdy nie miałam większych problemów z poczuciem własnej wartości i pewnością siebie, to widzę, jaka przepaść dzieli mnie od mojej pewności sprzed choćby pół roku...
ot, kolejne obserwacje z kolejnego Nowego Etapu... ;)

niedziela, 7 listopada 2010



zakochałam się w tym utworze dzisiejszym porankiem... :))

spokojny niedzielny dzionek o niczym.
film, książka, smaczny obiadek,
herbatka, spacerek deszczowy...

wybrałam się też na otwarcie pierwszej rękodzielniczej galerii,
trafiłam akurat na warsztaty bębniarskie, było więc wesoło i hałaśliwie.
ale pięknie, naprawdę pięknie to urządzili, nie spodziewałam się aż takich cudowności i takiego uroczego klimatu.. choć ceny oczywiście kosmiczne i często bardzo nieadekwatne, no ale za światek artystyczny trzeba słono zapłacić ;) z pewnością jednak będę ich odwiedzać, choćby dla samej radości patrzenia na te piękności różniaste!

a ja?
zatapiam się w pracy i próbuję ogarnąć czasoprzestrzeń, co mi nawet całkiem nieźle wychodzi. zaczynają się jesienne dobre refleksje i podsumowania, które zawsze nie na nowy rok, a właśnie jesienią czynię.
znów morze zmian, zmian dobrych i większych niż kiedykolwiek. myślę, że te zmiany, które zaczęły się we mnie parę lat temu powoli dochodzą do skutku i zaczynają być naprawdę widoczne. przepracowanie całej masy wariactw własnych plus zdrowe i własne (o tak, w końcu naprawdę własne!!) podejście do życia. własny tryb życia, niezmącony niczym. dużo refleksji, dużo obserwacji, dużo spostrzeżeń. a każde z nich mówi mi, że idę właściwą drogą. od lat nie czułam się tak wolna jak teraz, mimo że bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich latach zamknięta jestem w ramach tzw. społeczeństwa. i co? i cholernie dobrze mi z tym.
jak to dobrze zacząć zdrowo żyć. rytm doby, odżywianie, relacje, sposób funkcjonowania.. to wszystko jest bardziej moje niż kiedykolwiek i, co więcej, zdrowsze niż mogłabym się spodziewać.

dużo włożyłam energii w nową siebie, nadal wkładam. i nie żałuję. i myślę, że nie będę. niewiarygodne, jak wiele człowiek ma sił. jak wiele jest w stanie udźwignąć, z jakiego dna jest w stanie się podnieść. podnieść i iść dalej z podniesioną głową i uśmiechem na ustach.

myślę, że kobiety są niewiarygodne pod tym względem. one muszą pokazać światu swoją niezależność, samodzielność i dumę. muszą, bo inaczej zostaną stłamszone. i dzielnie to czynią, krocząc przez świat z wyrazem twarzy "spierdalajcie! jestem boska!"...

i dobrze! może w końcu ten świat pojmie, że kobieta też człowiek i też na wiele ją stać..


czwartek, 4 listopada 2010

cudowny jesienny deszcz.
wracam przez miasto nocne do domu,
uśmiecham się do własnych dylematów,
zastanawiam się, czy poszwędać się nocą w strugach deszczu,
z uśmiechem i radością swoją,
z 'jigsaw falling',
z kałużami na drodze..
czy też może wrócić tu, gdzie wino lub kakao,
gdzie cisza słodka
i pisać mogę.
i czytać.
i porozmawiać z kotem.
ładnie no.
po prostu.
taki dobry konstruktywny dzień.
jakby o niczym, a przecież tak wiele w nim..
słodkości nocnych! :)

poniedziałek, 1 listopada 2010

" Jej natura samotnika oznacza, że potrzebuje rodziny, która obroni ją przed samotnością;
moja towarzyska natura oznacza, że nigdy nie będę musiała martwić się samotnością, nawet kiedy nie jestem z nikim związana. "

[ E. Gilbert ]

nielistopadowo.


basta, jak cudnie.
słońca tyle, że aż usta samoistnie składają się w łuk uśmiechu.
pięknie jest. wsiadam w autobus i nie mogę przestać przyglądać się parze.
parze dzieciaków jeszcze właściwie. mają może po 15-16 lat.
tacy piękni w tym swoim alternatywnym świecie loków przysłaniających oczom świat.
niewinni, pełni wariactwa i tak mocno odrealniający.
tak wyobrażam sobie Magę. i jej Bycie.
a później cudowny spacer. tak czuję się zwykle w pierwszy dzień Wiosny.
pełna uśmiechu i spokoju. z odrobiną zieleni i pozytywem świata.
idę przez Łazienki i nie mogę przestać się uśmiechać.
marzyłam o tym spacerze.
o tej słonecznej chwili dla siebie.
ostatni raz byłam tu chyba 5-6 lat temu.
była cholernie mroźna zima, śnieg po kolana, a ja wybrałam się do Centrum Sztuki Współczesnej, a później skorzystałam z obecności parku i zrobiłam sobie cudny długi spacer opuszczonymi Łazienkami. nie spotkałam wtedy żywej duszy tułając się parę godzin przez tę białą otchłań Parku. pamiętam, że słuchałam wtedy Pidżamy Porno i Morcheeby i śpiewałam sobie głośno. a później wybrałam się na 'Lato Miłości'. od tamtej pory mam ogromny sentyment do Łazienek, a dopiero dziś miałam chwilę, by się tu znaleźć..
ludzi mnóstwo, ale i tak jest pięknie.
koloryt liści, ich szelest pod stopami, spokojny pozytyw Grechuty w słuchawkach, morze słońca rozlewającego się na zieleń trawy...
i te wszystkie dźwięki, te ptaki, śmiech dzieci, niezliczony szum ludzkich słów. a jednak spokój.
kaczki, wiewiórki podchodzące tuż pod stopy, kolorzaste ptaki przylatujące na ludzkie dłonie, mijam dwa urocze pawie.
i stokrotki.
wiecie, że spomiędzy pożółkłych liści przebijały lśniąc swoją bielą morza stokrotek...? pierwszy dzień listopada, a one zaatakowały mnie swoim urokiem. nie miałam pojęcia, że o tej porze roku stokrotki mają jeszcze rację bytu.. ;)
uwielbiam parki. odkąd pamiętam mogłam w nich przesiadywać całe dnie, uczyć się, pisać, patrzeć w niebo, marzyć, czytać.. i łazić w nieskończoność obserwując kolejne zmiany rzeczywistości względnej.
tak tu pięknie. kocham Jesień.
choć teraz chciałabym, jak za dawnych lat, znaleźć się w wieczornym S. i pójść na tamtejszy ukochany cmentarz, poczuć jego zapach i ujrzeć tę jego magiczną łunę...


środa, 27 października 2010

kupiłam dziś wino. półwytrawne dobre wino, z okazji potrzeby pisania, z okazji własnej szczęśliwej jesienności. z okazji dobrego dnia i ważnych przemyśleń. z okazji poczucia szczęścia i drogi do spełnienia. kupiłam dziś wino i postanowiłam zrobić własny prywatny szczęśliwy wieczór – z pisaniem, radiohead i winem. oj, jak jak bardzo stęskniłam się za takimi potrzebami. ostatnio nie miałam czasu na skupianie się na filozofiach i wolnomyślenie. tak dobrze teraz.

otwieram wino, a uśmiech błogości rozpościera się znienacka na mych ustach. hipnoza. stan nienagannej hipnozy rozbudzonej muzyką. nude. thom york i myśli. tyle myśli buszuje w mej głowie i wszystkie szczęśliwe.

widzieliście dziś księżyc?
jechałam wieczornym miastem, wlepiając ślepia w mury i rzeki, a nagle wynurzył się zza pałacu On – piękny, popełniowy, żółtopomarańczowy On. wielki jeszcze, tak nisko, tak blisko. zakochuję się w Nim za każdym razem, każdego dnia. jakaś wariacja księżycowa we mnie. od lat, i chyba na zawsze.
pamiętam tamte dni, gdy tak źle było przedpełniowo… szłam wtedy tą moją łódką spacerować, między blokami szarymi, parkami, osiedlami.. uwielbiałam te nocne samotności wietrzne.. i zawsze gdzieś wtedy znienacka pojawiał się ten przedpełniowy On, rozświetlał mi drogę i już było dobrze. spływał na mnie strumień spokoju, jakby otoczył mnie swoim ramieniem w opiece. od lat najwierniejszy przyjaciel. zawsze wprawia w błogostan, choć i przez niego niejedna huśtawka.

a najdziwniejsze w tym wszystkim – znów szczęście przynoszę sobie ja. ja – moje własne szczęście, które muszę sobie przetłumaczyć na słowa. opowiadam sobie życie, a później uśmiecham się do niego słodko. pięknie tak. mogę sobie więc tuptać i mknąć, porankami i wieczorami. i uśmiechać się bezustannie – na wspomnienie każdej własnej myśli. znów żyję w głowie, znów żyję w sobie. chyba jestem skazana na tę swoją słodką samotnię.

wiecie jak to jest? zwalczanie całej siebie na korzyść tej drugiej własnej połowy. zawsze któraś z nas będzie pokrzywdzona. zawsze któraś z nas musi odejść. tyle nas jest. ale te dwie codzienne – od lat w boju. muszę wygrać. teraz muszę wygrać. nie zatracić tej siebie od pisania, od myśli, narracji i wariacji. nie zatracić tej siebie od rozmów i filozofii. nie zatracić tej siebie od książek, samotności i muzyki. a jednocześnie połączyć się z tą nieznaną wielu z was mną – pomalowanymi na czerwono paznokciami, stukotem obcasów i czarnymi koszulami. z tą mną, która zagląda mężczyznom głęboko w oczy, uśmiechając się potajemnie, choć tak daleko jej do pragnienia. z tą mną, która tańczyć będzie do świtu nienagannie flirtując z kobietą czy mężczyzną na parkiecie wyobraźni.


[ "...Dwie różne istoty - obie to ja
Z jednej z nas jest dumny Bóg
Druga wciąż zasmuca Go..." ]

chciałabym umieć pisać. umieć pisać, kreować, układać myśli w nieznane. taki stan opowieści, który czasem spłynie znienacka – nie potrafię przekształcić go w nowe. ubieram siebie jedynie w banalne historie. tak bardzo marzę pisać. najlepsze myśli powstają w porannych lub nocnych drogach autobusowych. powinnam wsiadać wieczorami do autobusu, zaszywać się na którymś siedzeniu z laptopem i pisać. te strugi świadomości zapisywać tak bardzo. nie umiem ich nie wyrzucać. taką mam potrzebę pielęgnowania ich w sobie i jednoczesnego pokazania ich, ubrania w słowa i przedstawienia światu.

musiałam wydobyć się z tej własnej otchłani jeszcze na chwilę. wyszłam z domu w noc. gwiazdy na niebie, kochane gwiazdy. nie było chyba jeszcze TAKIEGO wieczoru bez was. i Xiężyc pokazał mi drogę. w głowie słodki subtelny szum, a język smakuje słodkość czekolady. czyż życie nie jest cudowne?

radiohead. jak zawsze jesienne cudowne radiohead. i ja. dwa lata temu przemierzałam nocną waw z radiohead w uszach. płakałam wtedy dużo. wciąż ta sama płyta. znów jesień. a ja chodzę po nocnym mieście i uśmiecham się słodko, a liście szeleszczą mi pod stopami.
OPTIMISTIC.

szczęśliwość jesienna. moja własna mała szczęśliwość.

nakręcam się tak cudnie na wszystko. na uśmiech, na radość, na spotkanie, na samotność, na ciebie, na siebie, na was. nakręcam się. tak delikatnie i niedramatycznie. tak w granicach rozsądku. tak, by było dobrze. mnie i mnie.

rozdwojone znaki. dwoistość. rozdwojenie osobowości. ryby.
niewiarygodne, jak bardzo się to sprawdza.

tak cholernie mi dobrze dziś. wino płynie we krwi, thom śpiewa mi szaleństwem głosu wwiercając się w każdą cząstkę mnie. i piszę sobie. i piszę też do j.
cudnie mi tu samej ze sobą, a mimo to zapragnęłam opowiedzieć o tym.
tak ekshibicjonistycznie dziś.

wtorek, 26 października 2010

praca, dużo pracy.
i jest dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.
poranki dla siebie.
praca.
wieczorne spacery nocnym miastem.
noce przetańczone.
albo cudownie samotne - z książką i herbatą.
tak słodko dobrze.
wstępuję do sklepu po bułki, pan się do mnie uśmiecha,
palę papierosa.
zrzucam torbę przy wejściu,
klucze odkładam na półkę.
gotuję kaszę, robię surówkę,
przyrządzam rumianek.
obejrzę film, chwilę porozmawiam,
przeczytam kilka stronic książki.
odpocznę po intensywnym weekendzie,
po zapracowanym, choć przyjemnym dniu.
odpocznę, bo jutro znów kolejny dobry dzień.
i znów chcę mieć siłę śmiać się.
i uśmiechać bezlitośnie w przestrzeń,
gdzieś w stronę nieba i ludzi.
tych dziwnych ludzi, których tak polubiłam.
fajnie mi się żyje, po prostu.
dobranoc.

puste światło poranka.
kubek gorącej kawy.
i twoje zaspane oczy utkwione w przestrzeni.
nie bój się, to naprawdę tak wygląda życie.
tak, ja uwierzyłam.
mogę malować paznokcie na czerwono,
mogę śmiać się głośno nocą snując się głodnym miastem,
mogę sączyć tę kawę ze spokojem,
takie to proste.
takie banalne.
przecież mogę. po prostu mogę być szczęśliwa.
szczęście to ja, to świat we mnie,
a nie żadne wariacje na temat życia,
nie żadne teorie, gdybania i relacje.
a ty?
patrzę na ciebie, snujesz się pięknie,
pewność siebie i to spojrzenie głęboko w oczy,
spojrzenie wysokie, dumne, lecz jednocześnie...
tak, widzę już, próbujesz rozegrać rzeczywistość na swoją korzyść,
mimo pełni lęku o.. tak, chyba o siebie.
wiesz, kiedyś razem napijemy się wina
a nasze myśli szczęśliwie porozumieją się.
i nie będzie już przestrzeni na wątpliwości.
widzisz, prawda?
a tymczasem maleńka bitwa własnych światów musi się rozegrać na tej scenie.
moje i twoje ja będą tańczyć wspólnie przy kolejnej pełni,
bezradne, (choć niewinne), wobec tej zagadkowej obłudy,
zwariowane na punkcie normalności.

a teraz zostawię cię tu do wieczora.
wrócę.
będziesz jeszcze?
wiesz, teraz jest ten moment, w którym trzeba.
uśmiechać się szeroko i głowę nosić w górze,
i kazać butom stukać bezlitośnie o powierzchnię ziemi.
dobrego dnia.

czwartek, 21 października 2010

nesqui.

mam kota, wiecie?
tzn M. ma.
ale zaprosiłam go dziś do siebie.
zbiegła za mną z piętra, po czym niepewnym krokiem, choć chętnie zjawiła się u mnie.
mała cudna Nesqui.
wygląda jak młody kotek,
a tymczasem okazuje się, że Nesqui nie rośnie, ma kilka lat i ciążę za sobą.
do tego wygląda na słodkie niewiniątko, a drapieżca z niej totalny.
no i zaprosiłam dziś tego kota do siebie.
i zaklułam się z książką pod kołdrę,
a ona razem ze mną.
domagając się porannych pieszczot.
a ja się niemiłosiernie wzruszam od rana
przez tę małą czarną kotkę z białym krawatem i białymi łapkami.
no bo jeszcze taka śliczna do tego.
bo przecież... tak bardzo chciałam mieć kota.
wszystko się spełnia. krok po kroku.



wtorek, 19 października 2010

:) :) :)

to jest jakieś wariactwo.
budzę się wczesnym jesiennym porankiem,
przez głowę przelatują obrazki,
a ja przez sen uśmiecham się.
uśmiecham mocno i szczęśliwie.
od lat nie czułam takiej pewności i takiego spokoju.
piękne uczucie.
nawet gdy siedzę w pracy, to przez sześć godzin śmieję się nieustannie.
zasypiam i budzę się także z rozpromienioną twarzą.
to jakieś wariactwo.
ale chyba w końcu pozwoliłam sobie na siebie,
na tę siebie, którą od lat czułam, a nie chciałam jej widzieć.
tę siebie, którą zawsze ktoś zbyt bliski mi zabierał,
tę siebie, która cwałowała w ten sposób przez życie całe lata temu i
był to najszczęśliwszy okres...
jestem tu miesiąc. z nową twarzą. z białą kartką. nowymi ludźmi. nowymi miejscami. prawie nikt nie znał mnie wcześniej. nikt nie ocenia, nikt nie wie. taka nieznośna lekkość. bo wszystko udało się tak szybko pięknie poukładać. wiecie, że nie mam tu chwili dla siebie?, że nie mam kiedy odpocząć w weekend? tyle nowych twarzy,
nowych znajomości, miejsc i zdarzeń, imprez, spotkań i dobrej
zabawy. od lat chyba nie żyłam tak mega aktywnie - będąc w
mieście... ale to dobrze, to cholernie dobrze. oczka mi błyszczą z
radości, a uśmiech nie schodzi z ust. i ten ogromny spokój.
tym razem chciałabym tu pozostać na długo, zrealizować swoje ambitne
plany i krok po kroku osiągać to, czego chcę. oby tylko znów żadne
chore zdarzenia nie zabrały mi siebie i tej szczęśliwości.
równie uśmiechniętych poranków Wam życzę..! :)

niedziela, 3 października 2010

po swojemu i z uśmiechem :)


basta, jak cudnie...!
piję gorące słodkie kakao
w swoim nowym pokoju
o czerwono-szaro-białym wystroju
'nantes' sączy się z głośników
i nie pozostaje nic innego,
jak tylko uśmiechnąć się do życia...
żyję. o tak, żyję...
po miesiącach stagnacji ruszyłam dzielnie do przodu
pełna energii, sił, wiary i pewności siebie.
tak niewiele trzeba było, żeby siebie odbudować,
żeby znów się śmiać, znów być z ludźmi, znów mieć swój kawałek podłogi, znów być sobą.
cudne odrodzenie.
dzieje się to, czego tak bardzo potrzebowałam,
i tak mi z tym szczęśliwie.
siedzę we własnym cudnym pokoju,
mieszkam z normalnymi, lecz pozytywnie zakręconymi ludźmi,
jutro pójdę do pracy,
a międzyczas przepełniony spotkaniami, rozmowami i spokojem, imprezami, tańcem i szaleństwem...
jak dobrze, jak to dobrze..
mogę teraz spokojnie usiąść, uśmiechnąć się do siebie i powiedzieć sobie
" o tak, dumna jestem z siebie. dzielnie ogarnęłam i szybko osiągnęłam to, czego potrzebowałam. "
dobrze mi ze sobą, ze swoim życiem.
w końcu. znów. i oby tak pozostało.
oby znów mi się nie znudziło, obym znów nie wpadła w wir nieswoistości,
obym nadal umiała trzymać się siebie.
pełna poweru, energii, wiary w siebie i świat, w życie i ludzi
mogę chodzić jesiennymi ulicami
potrącając czubkami butów uschnięte kolorzaste liście,
i uśmiechać się.
mogę przez autobusową szybę pisać scenariusze samej siebie,
i uśmiechać się.
mogę chodzić nocnym miastem i cieszyć się z kolejnego dobrego dnia.
ah, jak to wszystko się spełnia,
gdy tylko człowiek naprawdę chce...
wciąż do przodu, coraz dalej... :)

wtorek, 21 września 2010

xiężyc zagląda mi w okienko.
tak bliziutko, tak tuż tuż... za wstążkę, gdyby tak..
i halo delikatne.
... ładnie dziś na niebie :)
branotz.

niedziela, 19 września 2010

bic runga.

sobota, 11 września 2010

rozkoszne sam na sam.


'...kocham ten stan
rozkoszne sam na sam...'

cudownie, jakże cudownie móc spędzić kilka błogich dni
w czterech kolorowych ścianach
sama ze sobą.

wchodzisz do domu, zrzucasz torbę, klucze odkładasz na szafkę.
i jesteś tylko ze sobą,
nie ma nikogo.
tutaj jest twój azyl i twoja bezpieczna codzienność.
nie ma zbędnych słów, rozmów, uśmiechów.
' nie ma kumpli, nie ma nieprzyjaciół'.

już niedługo, już wkrótce.
swój cudowny bezludny słoneczny kawałek podłogi.
z pewnością niedługo.

za bardzo wierzę w te swoje marzenia, pragnienia.
żeby mogły się nie spełnić.
to jedynie kwestia czasu.
i sposobu realizacji.
choć jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś i nie jutro.
ale wiem i czuję.
[ i ty też wiesz i zawsze podpowiadałaś,
że za bardzo tego chcę,
żeby mogło być inaczej. ]

i dużo smutności w tym roku.
w relacjach.
smutności i trudności.
tyleż się kończy, a tak niewiele zaczyna.
banda wariatów z podskórnym pragnieniem romantyzmu
nie umiejąca współgrać z parszywą rzeczywistością.
bo jakże tu - konfrontować sny własne i wierzenia,
ideały wyciągać z wyobrażeń i konfrontować z szaroburością kłamliwą.
ból zbyt i za bardzo.
rozpada się więc.
przełomowości prywatne tegoroczne.
dobrze, to dobrze.
tak powinno być.
wiecie, wiemy...

i LP III, jakże dawno nie miałam okazji. taki nieodłączny element cudnych piątkowych wieczorów, za każdym razem, gdy włączam Listę widzę siebie siedzącą na wielkim parapecie, z kubkiem gorącej pełnej goryczy kawy, patrzącej na ukochaną wierzbę za oknem i zerkającą w gwiazdozbiory na niebie. ciemność dookoła, i ta muzyka, i ten głos Niedźwieckiego... taki obrazek siebie w głowie mam, sprzed ładnych kilku lat. dobra kochana Lista, od dzieciństwa, zawsze obecna. i tylko muzyka już nie ta, i tylko głos się zmienił... lecz nie mogłabym ot tak porzucić tych piątkowości samotnych radiowych..


i koty.
po raz kolejny odkrywam koty.
cudne koty, które wyczuwam przez sen, koty zwinięte w kłębek, koty domagające się pieszczoty, koty budzące mnie, gdy pora wstać, gdy słońce promienie swe odkrywa.
takie rozkoszne kłębuszki miłości, które otwierają pyszczkiem twoje zaspane oczy o poranku, a wszystkie sny i mary nocne rozpływają się w niewinności kociego spojrzenia i ciepełku jego futra...

taki drobny uśmiech słonecznego poranka... :)


piątek, 10 września 2010

life is art.

niedziela, 5 września 2010


" Zawsze kiedy myślę o Tobie
mam rumieńce na twarzy,
uśmiech od ucha do ucha
i erotyczne myśli. "

- znalezione :)

piątek, 3 września 2010


Bruno Schulz
' Wchodzisz czy wychodzisz '


na ulicach ostatni oddech lata
szukałem cię w zaułkach, po bramach
mówisz, że wszystko można posklejać
na nowo, ale zanim odrosną spalone rzęsy
sto razy zmienisz swoje zdanie
wieczorem na prywatce zatańczę
tak jak david bowie

i będę słyszał twoje myśli
i będę słyszał twoje myśli

papieros, miłość, pocałunek, kino

wchodzisz czy wychodzisz?


czwartek, 2 września 2010

środa, 1 września 2010

dobrze.
już dobrze.

powolutku, lecz pewnie - idę przed siebie.
idę coraz dalej, nie chcę się oglądać.

zamknięty kolejny etap życia.
wyniosłam worek cudownych wspomnień.
worek mądrości i wiedzy.
worek świadomości.
także worek bólu i lęku.
ale...
jak to dobrze niczego nie żałować.

widzieć, wiedzieć, czuć.
a jednak iść dalej. być sobą.
nie dać się wplątać, nie zatracić się.

silniejsza o kolejne dni, kolejne spotkania, kolejne relacje, kolejne doświadczenia.
niemało tego.

dobrze, że mogłam to wszystko przerobić teraz, już.
nie za pięć czy dziesięć lat.
że wiem o sobie już wystarczająco dużo.
że już nie ma sensu się łudzić czy oszukiwać siebie.

dziwaczny czas ostatni.
cudne dwa miesiące wakacyjne.
tyle spotkań, tyle rozmów, spojrzeń, gestów.
tyle ciepła, radości, pozytywnych wibracji - nie dostałam już dawno.
tak cudna wymiana myśli i energii z ludźmi.
pięknie.

spadające gwiazdy, ciepło płomienia, blask ognia,
szeptane słowa smutku, wyśpiewane radości,
leśne spacery, nocne rozmowy, alkoholowy posmak zwierzeń,
spojrzenia oczu, dotyk dłoni, poranne przytulenia.
coraz piękniej.

i szczerość wyznań, szczerość spotkań, szczerość słów.
niezapomniane.

energia piękna i dobra - przepływa wciąż między ludźmi.


i dni ostatnie, pełne dzieciaków, kobiet, smażenia grzybów, rozpalania w piecu, rąbania drewna i naprawiania płotów...
pięknie.
mimo nieprzyjemnego posmaku doświadczeń dni ostatnich, udało się skupić na pracy i odnaleźć w sobie siłę oraz pewność siebie i słuszność podejmowanych decyzji.
niesamowicie oczyszczający wieczór pierwszy - pełen muzyki, uśmiechów, łagodności kobiecych głosów, specyfiki babskich rozmów...
pięć nagich kobiet dookoła wielkiego ognia, tańczących w rytm afrykańskich dźwięków, z kieliszkiem białego wina w ręku i skrętem tytoniu w ustach... dawno nie odczułam takiego katharsis, niesamowite - jak swobodna nagość kilku kobiet jest w stanie dodać energii, przełamać strachy, przypomnieć o sile kobiet... potrzeba mi było tych czarownicowych rytuałów, jakże niezbędne są, by przetrwać kolejny rok.

***

( jest pięknie, lecz...
lecz przecież musi być jakieś niedoskonałe 'ale'...

czas uporządkować stronę techniczną życia,
ogarnąć podstawy bytu materialnego, wtedy można spokojnie pójść dalej.
i dobrze, czas zmian nastał. )

niesamowity ten rok. z kimkolwiek bym nie rozmawiała - rok zmian, przewrotów życiowych o 180 stopni, wariacji wszelakich. tyle, tyle zmian, że można by pisać godzinami...
ludzie nagle zaczynają skupiać się na pracy nad sobą, dojrzewają, zmieniają się. utwierdzają w tym, co dobre; żegnają z tym, co niekorzystne. każdy próbuje zadbać o siebie.
a jednocześnie nie ma w tym zapomnienia o drugim człowieku, o życiu, o świecie.
dobre zmiany.
przełomowy rok, naprawdę.

[ i właśnie teraz, tuż za oknem, piękne dwie tęcze... to dobry znak, te podwójne, jakże częste ostatnio, tęcze... ]


wtorek, 24 sierpnia 2010

' - Wiesz czym jest Zespół Aspergera?
- Nie. Opowiedz mi.
- To taka forma autyzmu, w której przede wszystkim upośledzone są funkcje społeczne.
- Idealna choroba dla Ciebie.
- Dlaczego?
- Nie dość, że miałbyś medyczne uzasadnienie dla bycia skurwielem, to jeszcze ludzie powinni Ci współczuć. '

środa, 4 sierpnia 2010

wakacjami...

wtorek, 13 lipca 2010

a jeżeli pchasz się ze swoją czułością, pogryzie cię i pies, i kot.


Pablo Neruda

Monolog we mgle


Rozumiem, że teraz być może
jesteśmy ogromnie samotni,
mam zamiar dowiedzieć się:
porozmawiamy sobie szczerze.

Z tobą, z tym przechodniem,
z urodzonymi wczoraj,
ze wszystkimi, którzy umarli,
z tymi, którzy urodzą się jutro,
chcę mówić, by nikt nie podsłuchiwał,
aby nie szeptano nieustannie,
aby się rzeczy nie przemieniały
w uszy po drodze.

A więc ustalmy granice.
Skąd przyszło ci do głowy, by się rodzić?
Czy wiesz, że ziemia jest niewielka
jak jabłko zaledwie,
jak twardy kamyk,
i że mordują się bracia
o garstkę prochu?

Dla umarłych jest ziemia !

Już wiesz albo dowiesz się kiedyś,
że czas to ledwie jeden dzień,
a dzień to tylko kropla jedna.

Jaki będziesz, jaki byłeś?
Społeczny, towarzyski czy milczący?
Czy pójdziesz na czele tych,
którzy urodzili się razem z tobą?
Czy też z drągiem w ręce
gotów będziesz im nerki poobijać?

Co zrobisz z tyloma dniami,
które ci zbywają, a przed wszystkim
z tyloma dniami, których ci brak?

Czy wiesz, że na ulicach nie ma nikogo
i wewnątrz domów także?
Są tylko oczy w oknach.

Jeżeli nie masz gdzie spać,
zapukaj do drzwi i otworzą ci,
otworzą ci do pewnego stopnia
i zobaczysz, że w środku jest zimno
i że ten dom jest pusty,
i że nie chce cię ani widzieć,
nic nie znaczą twoje historie,
a jeżeli pchasz się ze swoją czułością,
pogryzie cię i pies, i kot.

Do niewidzenia, do zapomnienia!

Odchodzę, bo już nie mam czasu
rzucać więcej pytań na wiatr.

Śpieszę się tak bardzo, że ledwie
potrafię iść z godnością,
w jakimś miejscu czekają na mnie,
aby oskarżyć mnie o coś, i muszę
przed czymś się bronić;
nikt nie wie, o co chodzi,
ale wiadomo, ze to pilna sprawa,
i jeśli nie przyjdę, będzie zamknięte,
i jakże będę się bronił,
gdy zapukam i nie otworzą mi drzwi?

Do niewidzenia, porozmawiajmy dawniej.
Albo rozmawialiśmy w przyszłości, nie wiem,
a może nie widzieliśmy się
i nie możemy się porozumieć.

Mam te nawyki szaleńca,
mówię, nikogo nie ma i nie słyszę się,
zapytuję się i nie odpowiadam sobie.

środa, 7 lipca 2010

czwartek, 1 lipca 2010


w drogę czas...

wtorek, 22 czerwca 2010


O tym

O tym nie będzie wiersza.
Nie będzie łzy, śpiewu, śmiechu,
małego opowiadania.
O tym tylko serce trzaśnie
jak sucha leśna gałązka.

[ Osiecka. ]

niedziela, 20 czerwca 2010

500 DAYS OF SUMMER



[ piękne... ]

czwartek, 17 czerwca 2010


[[[[[dwoje.ludzi.odnajduje.się.
wierzą.że.to.właśnie.to.czego.szukali.
i.oboje.są.zawiedzeni.]]]]]

i na tym kończą się piękne bajki.

środa, 16 czerwca 2010

mataforgana.




domyślam się
z twych gestów
treści słów
które puchną na języku

a każdy gest
aż nazbyt oczywisty jest
omijasz mnie spojrzeniem
dotykasz bez finezji

domyślam się
z twych gestów
treści słów
które tłoczą się w przełyku

a każdy gest
aż nazbyt oczywisty jest
zabiegasz od niechcenia
i pieścisz bez polotu

nie stanie się cud...

bije na rozstanie w kościele Jakuba dzwon...

niedziela, 13 czerwca 2010

deszczem być...


" i spływam, spływam po policzkach twych,
tysiącem pocałunków,
zaklętych w małe krople... "
( nosowska )

( - dziękuję, moja piękna C., doskonałe na dziś... przecież... )


i ten wczorajszy deszcz, spacer nasz wieczorny, te pogaduchy w pustej knajpie, ten Kot, który łasi się bezwstydnie. tak dobrze było Cię przytulić. tak pięknie iść z Tobą pod rękę, tuląc policzkiem Twoje ramię.
i tylko te nasze smutki, te nierozwiązywalne historie, te niezapomniane dzieje i ten ból.
a wszystko umiejętnie ujęte w ramy bezsilnego sarkazmu.
dobrze tak, wziąć Cię za rękę i pójść... i iść z Tobą, miastem wieczornym, i śmiać się trochę, mimo wszystko. i chować się przed deszczem i udawać młodą parę na czerwonym dywanie przecinającym ulicę. i marzyć, marzyć, marzyć...
i wracać wśród deszczu, tramwajowym chaosem, i uśmiechać się wspomnieniem wieczoru, i bać się powrotu.


a dziś marzę.

obudzić się przy tobie.
wraz z twoim uśmiechem.
i porannym buziakiem w czółko.
...


ale masz rację, C. - czar zawsze pryska. a my jesteśmy dobre w tkaniu nici, nawet takiej, która wciąż się rwie...

[ niestety. ]


" Przyjdzie czas, na nas też... "
( nosowska )

[[[ znajdźmy już. znajdźmy. ]]]