niedziela, 1 marca 2009
z rańca takie tam przemyślenia...
i już po bólu. miasto Ł. przywitało mnie swoją wizją nieszczęśliwych szarych ludzi i zrobiło mi się naprawdę smutno. ale później już fajniutko. dobry obiadek, spotkanie z siostrą i M. no i na drugi koniec miasta, przemknąć do K. i, mimo tego, że jej nowe mieszkanko widzę pierwszy raz, poczułam się jak u siebie. od progu wyżaliłam się na straszność całego świata, K. sporządziła cudny przysmak likierkowy i jakoś tak od razu lżej się zrobiło. gdzieś w międzyczasie udało mi się obejrzeć mieszkanko, które ma dokładnie taki styl i kolory, jak moje mieszkanie w mojej głowie. to tak aż za bardzo, dobracowane i naprawdę. jak w portugalskich filmowych kuchniach - takie kolory. uwielbiam ich intensywność. [ P. - i jeśli tym, co przede mną, jest kolor pomarańczynkowy, to naprawdę rozumiem ;) ]
cudnie tu, tak dobrze, przytulnie i swojsko. to cholernie ważne, wiesz K.?
uświadomiłam sobie właśnie, że przez ten cały zastój podróżno-pracowniczy, to zdarzyło mi się obudzić u K. ostatni raz jakieś 1,5 roku temu chyba... strasznie dawno. wtedy wstawałam rano i pisałam posty, choć nie tu. też jakoś tam szczęśliwa i jakoś przed bardzo nowym etapem. i bardzo podekscytowana. teraz z większym spokojem i z pewnością, że już troszkę więcej wiem o sobie.
i znów podobny etap, i znów piję herbatkę poranną u K. i tak sobie myślę właśnie... że już nie mam siły na relacje na odległość. na spotkanie raz w miesiącu z przyjaciółmi i opowiadaniami, co tam u kogo. chciałoby się po prostu wpaść na kawę w wolnej chwili, albo na wino, gdy ciężej, albo choć na spacer, gdy potrzeba... być na co dzień i bliżej. ale mieć codzienną możliwość spotkania.
mam dziwne wrażenie czasem, że całe moje istnienie opiera się na relacjach. gdzie każdym spotkaniem sycę się na kolejne dni czy tygodnie nawet. gdzie każde słowo, ton głosu, spojrzenie, gest... - rozpamiętuję i żyję tym całymi tygodniami. gdzie to wszystko jest tak bardzo ważne i tak mocno zostaje, że już wiele do szczęścia nie potrzeba. zastanawiam się, czy to częste podejście w kwestii własnego świata. taki sposób odbioru relacji. i jak wielkie różnice w ważności tych relacji istnieją dla ich 'uczestników'. relacje są jakby punktem odniesienia do rzeczywistości, jej odbioru. ciekawa jestem, jak to wygląda.
no nic, to tyle z porannego gadania, leniwej niedzieli życzę :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)