" Wiedziała, że znowu jest po jego stronie, że nie utonęła, że on unosi ją na powierzchni wody i że w gruncie rzeczy to szkoda, przecudowna szkoda. Oboje poczuli to w tej samej sekundzie i przytulili się do siebie, jakby chcieli wtopić się jedno w drugie, w jakiś wspólny teren, gdzie słowa, pieszczoty, usta owijały ich niby obwód koła, te kojące metafory, ten stary smutek, zadowolony z tego, że wrócił na miejsce, że nadal trwa, że utrzymuje się na fali przeciw prądom i wiatrom, przeciw wołaniu i upadkowi. "
" spać, przespać rok, siedem lat, rubinowe w polach chabry śnić... "
sen. śniło się. znów, jak kiedyś, byłyśmy razem. wszystkie.
był wystawny obiad, suto zastawione stoły, bankiet niemalże. mnóstwo gości, nieznanych twarzy. jedyne istotki, tak wyraźnie widziane, to Wy. moje drogie Wiedźmy.
wiecie, spotkałyśmy się. rozmawiałam z małą A., podeszła do nas Mg., przytulić się troszkę. pojawiła się C., wraz z tym swoim wielkim pełnym uśmiechem. a później otworzyły się drzwi, szeroko, i dyskretnie, po cichutku weszła M. troszkę zawstydzona. ale wróciła. znów byłyśmy w piątkę. jakby nie liczyły się te miesiące, lata rozłąki. spojrzenia rzucane sobie wzajemnie świadczyły jedynie o bliskości, nienaruszonej przez lata milczenia i rozminięcia. można było złapać za rękę i poczuć się tak, jakbyśmy nie widziały się zaledwie od wczoraj. piękne.
cudnie było Was spotkać, wszystkie, w jednym miejscu, tak bardzo bardzo blisko. znów byłyśmy silne, razem. jak dawniej.
coś pękło. jednak. wiecie, co to znaczy czuć taką emocję jak wściekłość? niesamowite przeżycie. cieszysz się, że jesteś wkurzony, wściekły. że masz ochotę coś rozpieprzyć. cieszysz się. bo coś się zmieniło. jest inaczej. emocje nie są już czarną zbitą plamą nie-konkretów. a czymś, co da się wyodrębnić i nazwać. jakie to cudne!
i jest ogrom siły. przyszła moc. taka jak dawniej. siła na bycie, na walkę. ochota na kontakty z ludźmi. o tak, ludzi mi brakowało. ludzi, zdarzeń, spotkań, rozmów. tak mocno tego teraz potrzeba. intensywności czasu. jakiś mały kroczek do przodu. jakaś zmiana, jeszcze nie umiem jej zidentyfikować, nazwać. ale coś się zmienia.
pojawia się pewność, że taka i taka rzecz spowoduje takie i takie działanie.
już nie ma ciągłego lęku, że nie wiesz, jak zareaguje na zdarzenie twoja głowa. i uczysz się na nowo funkcjonować, w tym wszystkim. jakbyś każdego dnia od nowa uczył się chodzić. niesamowite.
i próbuję w tym wszystkim nie zgubić siebie. i nie zatracić najważniejszości moich. a jednocześnie próbuję chwilową siłę przekształcić w jakiś stały czynnik, jak dawniej.
co chwilę ogarnia mnie wściekłość, ale to dobrze. pojawia się także obojętność, ale ta dobra, ta właściwa. to niesamowite, przeżyć normalny dzień. budzisz się i wiesz, że ten dzień może być twój. że go wygrasz. że nie będziesz w nim trwać, ale że będzie twój. budzisz się zatem z energią i pomysłami.
i czytam dużo, i sporo piszę, i muzyka, muzyka, muzyka. roztapiam się. i tylko czasu ciut mało. [ gdyby doba mogła mieć dla ciebie 48 godzin. ]
rozmawiam z ludźmi. to dziwne. wściekam się, wkurzam, denerwuję, śmieję i cieszę. pojawiło się wszystko, co zniknęło na miesiące.
niech się dzieje.
[ i tylko marzę o zutylizowaniu wszelkich skutków i konsekwencji tego, co się działo. o zapomnieniu, i zaczęciu od nowa tego, co musiało zostać zaprzepaszczone poprzez paranoiczną rzeczywistość. może kiedyś jeszcze nadejdzie czas, w którym radość przestanie przeplatać się z błotem wku..nia. może wyklaruje się całość tego absurdu. i znów będzie można głośno się śmiać. ]
[[ i tylko marzę już o wiośnie. o wiośnie, spacerach z muzyką, w pierwszych promieniach słońca, o rzece i kwiatkach, o powrocie naprawdę szczęśliwych chwil, o trwaniu w cieple i serdeczności, o byciu, prawdziwym pięknym byciu. ]]
pięknie. pięknie było. cały, calutki koncert tak pełen emocji. można śpiewać, tańczyć, płakać, krzyczeć, smucić się i radować. można wszystko.
ilość emocji na koncercie hey jest tak niewiarygodna, nie-do-przeskoczenia wręcz. jak tykająca bomba, która musi w pewnym momencie wybuchnąć.
każdy utwór przecież jest czymś tak osobistym. każdy niemalże tekst mogę skojarzyć z jakimś fragmentem życia, z wydarzeniem, spotkaniem, refleksją.
od sześciu lat towarzyszą mi nieustannie wszystkie niemalże utwory tego zespołu, w głowie pojawiają się kolejne interpretacje tekstów, kolejne emocje, kolejne odkrycia tych samych utworów. bezwzględny zachwyt.
dlatego taki koncert jest czymś cholernie intymnym. czymś, co mogę dzielić tak naprawdę, z kilkoma jedynie istotkami na tej ziemi. byliście tam - dziękuję.
złapać mogłam za łapkę kochaną a., spojrzeć tak, jak patrzyłyśmy dawniej. i straszliwie marzyłam o tym, by zadzwonić do C., by mogła posłuchać choć fragmentu koncertu. była tam z nami, wiem. czuło się jej obecność, tak bardzo chciała tam być. trzymałyśmy cię za łapkę, kochana.
i byłeś tam ze mną, chcąc dzielić tak ważne dla mnie wydarzenie, i mogłam wziąć cię za rękę, przytulić. i mogłam płakać swobodnie, wracając już rozkruszona w kawałeczki, drobniutkie jak mak. dziękuję.
kasia była niesamowita. pierwszy koncert, na którym otworzyła piąstki. na którym nie stała jedynie na baczność. na którym otwarła szeroko oczka. stałam mniej więcej trzy metry od sceny, calutki czas widziałam ją dokładnie od stóp do głów. mogłam obserwowac każdy gest, mimikę twarzy. kasia, bezwzględnie niesamowita kasia.
pierwsza część koncertu była prezentacją nowej płyty, składające się w spójną całość utwory dotykały tak subtelnie, lecz cholernie dotkliwie najczulszych obszarów głowy i serducha. druga część koncertu to starsze utwory, tracklista dziwaczna niesamowicie. bardzo energiczne kawałki, rzadko prezentowane, niektóre tak bardzo bardzo nasze były. choć trafiły się i takie, które zawsze były dla mnie poniekąd obojętne - a jest ich jedynie kilka wśród całej dyskografii kapeli. i bis, długo oczekiwany bis. cudny.
całość wieczoru stworzyła piękną kompozycję, nastrojowości, intymności, otwarcia najbardziej zamkniętych, ukrytych wariactw, odczuć i myśli. jedynie ogromny minus dla dekompresji - po wyjściu z koncertu klub zaatakował nas głośną muzyką pidżamy porno, co zburzyło całość wrażenia i w ułamku sekundy można było zapomnieć o jakichkolwiek emocjach i w ogóle o koncercie... niestety.
ale pamięć zarejestrowała wszelkie szcegóły, można teraz przeżywać je intensywnie, na nowo, każdego dnia, aż do kolejnego koncertu. kasia pięknie zaskoczona faktem, że tak dużo nas tam było. " bo przecież zawsze jest strach, że może nikt nie przyjść.. "
i wszystko było tak pięknie, jak tylko mogłam sobie wymarzyć, wszystko poskładało się idealnie. oj, na długo pozostanie we mnie wspomnienie koncertu... nawet teraz, serducho szybciej bije, gdy o tym piszę... pięknie. co tu dużo mówić.
" Dał mi na przykład to uczucie, gdy wydaje ci się, że za chwilę oszalejesz z pożądania. I wiesz przy tym na pewno, że się spełni. Umiał opowiedzieć mi baśń o każdym kawałku mojego ciała. Nie było chyba takiego, którego nie dotknął lub nie posmakował. Gdyby miał czas, pocałowałby każdy włos na mojej głowie. Każdy po kolei. Przy nim zawsze chciałam rozebrać się jeszcze bardziej. "
Tak dobrze się idzie. Tak niesamowicie najlepiej. W tym deszczu, w tych kroplach, po twarzy ściekających, Z tym głosem w uszach, z tymi słowami, z tą muzyką. ( Nosowska jest genialna. ) Chciałabym dziś pisać, dużo pisać. Ale mam w głowie masę zdań, masę słów, masę myśli. Niektóre dla siebie, niektóre do ciebie, i do ciebie. Tak trudno je wyłowić, tak trudno rozdzielić. Szłam tyle czasu, ten deszcz, ta muzyka, ta rozmowa. I taka masa tworów w głowie. Myśli, zdań, słów. Nieposkładanych. Marzę o kopiowaniu słów z głowy. Zapisane zawsze brzmią inaczej. Chodzić się chce. W ogóle, w dziwnym stanie jestem. Jakby dobrym, jakby nie-czującym. Lecz to nie to. Nawet nazwać tego nie umiem. Taki stan, jakby nic mnie nie dotyczyło, A wszystko jednocześnie jest moje, tak bardzo moje. I we mnie. Dziwaczność…
* * *
Trochę się czuję tak, jakby coś pękło. Coś się przełamało. Jakbym zupełnie nagle poczuła harmonię. Jakbym zaakceptowała wszystko to, co jest nie do zaakceptowania. Choć wiem, że to nie tak. - Nadal jest we mnie lęk. Ale taki inny. Taki nieznany. Swobodny jakby. Jakbym wyraziła ZGODĘ na świat i pieprzoną kolej rzeczy. Jakby coś mnie uzdrowiło zabierając tym samym jakąś ważną cząstkę mnie. Jejku, cóż za dziwny stan.
* * *
To był dobry tydzień. Spokojny. Nawet koszmarną rozmowę, koszmarne prawdy i ujawnienia rzeczywistości przetrwałam stosunkowo spokojnie. A dziś. Dziś czuję jakby coś się przełamało. Jakby się skończyło złe. Dziwaczność. Bardzo dziwny stan. Autentyczny? ( a może to kolejny wybujały pomysł mojej głowy?? ) Chciałabym, by był to początek końca. ( Od trzech miesięcy pierwszy taki tydzień. I pierwszy PRAWDZIWIE dobry dzień. )
dziwaczne - gdy usłyszałam pierwszy raz utwór promujący płytę - przeraziłam się. co też nosowskiej się stało... i elektronika? elektronika w utworach hey-a? niemalże się zbulwersowałam.
a co jeśli to ja?
może mnie nie rozpoznałeś?
a co jeśli to ja?
dźwigam sens, którego łakniesz?
zagłusza mnie znów miejski gwar, czytaj z ust...
a co jeśli to mnie wyglądałeś?
a teraz... teraz już mam płytę.
wczorajszością poranną przesłuchana od deski do deski, zatopiłam się w tekstach, wsłuchałam w muzykę, na dobrych słuchawkach... - cud!
nosowska jak zwykle urzekła tekstami, muzyka rzeczywiście jest świetna. i, jednak, odnalazłam tu zespół, który tak dobrze znam.
to pierwsza płyta, od sześciu czy ośmiu lat, w którą odleciałam tak intensywnie, tuż po pierwszym przesłuchaniu. bez konieczności kilkakrotnego wtopienia się w całość.
zagłada kwiatów trwa
koncentracyjny parapet
w domu mam
piękna, jest naprawdę piękna. tylko roztopić się, w słowach...
nosowska jak zwykle rozpieprzyła mnie w drobny mak, rozpadła mnie na kawałki, trafnością, ujęciami rzeczy, delikatnością dosadności, nieznośnie wariacko ubóstwiam.
dom
to nie jest miejsce lecz stan
jestem bezdomna
ćwiercią piersi oddycham znów
za tydzień koncert. już za tydzień. czekam od miesiąca.
cudnie! najpiękniej! wariuję!!
znów wchodzisz we mnie drgawką
a serce więzione w przyciasnej
klatceżeber - martwieje
znów ostrzem twardej mowy
ćwiartuję bezmyślnie, w afekcie
twą wrażliwość - boleśnie
gdy sparszywieję znów
- zamknij się w sobie, zaciągnij rolety powiek
gdy sparszywieję znów
- chwyć się cieniutkiej niteczki pewności, że minie, to minie
poniedziałek, 2 listopada 2009
1 XI 2009
Nie mogę pozbyć się nawyku zbierania liści późną jesienią. Tak jak muszę podnieść kasztana wczesną. Bukiet pięknych, kolorzastych jesienności trzymam w dłoni. Trzymam mocno, pewnie, z nadzieją, jakbym łudziła się, że zabierze całość tego szaleństwa z głowy.
Widzę nadchodzącego mężczyznę, z dwójką niedużych jeszcze dzieci. Pancur trochę, na oko trzydziestka na karku. I robi mi się szalenie smutno, gdy widzę, jak odchodzi kilka kroków na bok, gdy dzieciaki radośnie szaleją wśród liści, a on wyjmuje z kurtki ćwiartkę i popija pospiesznie.
Jesień, późna, zimowa już jesień. Spódnica plącze się gdzieś w liściach, pod butami szelest ulubiony. Palę papierosa. i marzę sobie o gorącym kakao, które za chwilę wypiję w ciepłym domu.
I staram się nie czuć, nie myśleć, ale po prostu sobie iść i uśmiechać do tego spaceru, tych liści i tego kakao.
I jak zeszłej jesieni – w uszach radiohead. Ukochane, jesienne radiohead. Na długie spacery i zimowe wieczory. Dziś z chęcią poszłabym jeszcze raz na koncert..
I myślę sobie troszkę, bo przecież nie daje się tych myśli zostawić w szufladzie, myślę sobie o tym rozdwojonym życiu, o rozdwojonej codzienności, o rozdwojeniach uczuć, emocji, myśli.. wszystko takie nienaturalnie pogmatwane.
Idę, próbując zapomnieć się w szuraniu liśćmi; idę, próbując skupić się na swoim i tylko swoim istnieniu; idę próbując nauczyć się żyć ze sobą i dla siebie.
Nauczyć się funkcjonować z tym potworem w głowie – to byłby sukces. Trzymać myśli na wodzy, kontrolować emocje, rozporządzać nadzieją i lękiem. Ah, to byłby sukces…
Samotne spacery są najzdrowszym elementem życia. Ubieram wtedy barwę siebie, którą chciałabym umieć nosić na co dzień. Oczy przybierają jedyne w swoim rodzaju spojrzenie, nie do odnalezienia w innych momentach. Krok jest powolny, lecz pewny. Jest masa subtelności w każdym geście i ogrom wiary, że się uda. Niesamowite, jak lecznicze potrafi być kilka zrobionych kroków, późną jesienią, wśród liści i zachodzącego słońca. Słońca, które choć troszkę ociepla tę mroźność powietrza, a które daje morze absurdalnej nadziei..
31 X 2009
Wracasz do własnego mieszkania. Czeka na ciebie Ktoś z kubkiem gorącej herbaty, uśmiecha się do ciebie. Gdy się śmiejesz – śmieje się z tobą. Gdy ci smutno – jest tuż obok. Gdy chcesz być sama – zostawia cię samą. Porządkujesz szafki, sprzątasz, chcesz włożyć swoją pracę w tworzenie Domu. Jesteś u siebie, tworzysz coś pięknego, w sobie, dookoła, z drugim człowiekiem. Pytam Cię czy jesteś szczęśliwa. Jesteś. Trzeba jeszcze uporządkować parę spraw, przeorganizować kilka drobnostek, ale to do zrobienia. Już tylko od ciebie zależy, jaki zrobisz krok. A ja milczę. Milczę, bo przecież co tu mówić. I bardzo się uśmiecham, że tobie się udało. Że masz to, czego chciałaś i potrafisz zorganizować życie tak, by puzzle złożyć w czytelną całość. A ja się smutno uśmiecham. To bardzo ważne spotkanie było. Pokazało mi wszystko to, czego się faktycznie tak obawiałam... Co widziałam, ale jeszcze tliła się nadzieja, że może jednak jest inaczej... Nie jest. Nie jest i muszę przyjąć do wiadomości i zacząć pracować nad tym intensywnie. To był kiedyś najbardziejszy z moich światów. A teraz siedzę i patrzę. I bardzo dobrze mi się patrzy i bardzo dobrze słucha. Ale ciężko cokolwiek od siebie… I tak mocno chciałabym być tam z wami naprawdę. Tak bardzo bym chciała. A nie umiem już. Coś we mnie zniknęło. Patrzę na was i myślę, że każda z was ma to, o czym ja mogę tylko marzyć. Że każda z was realizuje to, co jest dla mnie, zdaje się, nieosiągalne. Jejku, jak bardzo chciałabym umieć poruszać się w tym świecie. Świecie bez pokrzywionych twarzy, lęków, depresji i nerwic. A jednocześnie w tak pięknym świecie, pełnym myślenia, światłości i czułości. Tak bardzo bałam się dziś tu wrócić. Dobrze mi tam było. Dobrze, mimo że takie chore zagubienie. Ale był ciepły koc, duże łóżko w dużym pokoju, dużo uśmiechu i ta filiżanka pysznej kawy z likierem. I radość z dzielenia się i trzymanie za łapkę i naturalną szczęśliwość w oczach. Już nie pamiętam, kiedy przebywałam ze szczęśliwymi ludźmi. Z ludźmi bez problemów z głową, bez paranoi, lęków, łez. Skurczył się mój świat. Skurczył niemożliwie do smutków, trudnych słów i niepewnych spojrzeń. Zostały herbaty i zapiski. Nawet książki odeszły. Tak bardzo bałam się dziś tu wrócić.