środa, 27 października 2010

kupiłam dziś wino. półwytrawne dobre wino, z okazji potrzeby pisania, z okazji własnej szczęśliwej jesienności. z okazji dobrego dnia i ważnych przemyśleń. z okazji poczucia szczęścia i drogi do spełnienia. kupiłam dziś wino i postanowiłam zrobić własny prywatny szczęśliwy wieczór – z pisaniem, radiohead i winem. oj, jak jak bardzo stęskniłam się za takimi potrzebami. ostatnio nie miałam czasu na skupianie się na filozofiach i wolnomyślenie. tak dobrze teraz.

otwieram wino, a uśmiech błogości rozpościera się znienacka na mych ustach. hipnoza. stan nienagannej hipnozy rozbudzonej muzyką. nude. thom york i myśli. tyle myśli buszuje w mej głowie i wszystkie szczęśliwe.

widzieliście dziś księżyc?
jechałam wieczornym miastem, wlepiając ślepia w mury i rzeki, a nagle wynurzył się zza pałacu On – piękny, popełniowy, żółtopomarańczowy On. wielki jeszcze, tak nisko, tak blisko. zakochuję się w Nim za każdym razem, każdego dnia. jakaś wariacja księżycowa we mnie. od lat, i chyba na zawsze.
pamiętam tamte dni, gdy tak źle było przedpełniowo… szłam wtedy tą moją łódką spacerować, między blokami szarymi, parkami, osiedlami.. uwielbiałam te nocne samotności wietrzne.. i zawsze gdzieś wtedy znienacka pojawiał się ten przedpełniowy On, rozświetlał mi drogę i już było dobrze. spływał na mnie strumień spokoju, jakby otoczył mnie swoim ramieniem w opiece. od lat najwierniejszy przyjaciel. zawsze wprawia w błogostan, choć i przez niego niejedna huśtawka.

a najdziwniejsze w tym wszystkim – znów szczęście przynoszę sobie ja. ja – moje własne szczęście, które muszę sobie przetłumaczyć na słowa. opowiadam sobie życie, a później uśmiecham się do niego słodko. pięknie tak. mogę sobie więc tuptać i mknąć, porankami i wieczorami. i uśmiechać się bezustannie – na wspomnienie każdej własnej myśli. znów żyję w głowie, znów żyję w sobie. chyba jestem skazana na tę swoją słodką samotnię.

wiecie jak to jest? zwalczanie całej siebie na korzyść tej drugiej własnej połowy. zawsze któraś z nas będzie pokrzywdzona. zawsze któraś z nas musi odejść. tyle nas jest. ale te dwie codzienne – od lat w boju. muszę wygrać. teraz muszę wygrać. nie zatracić tej siebie od pisania, od myśli, narracji i wariacji. nie zatracić tej siebie od rozmów i filozofii. nie zatracić tej siebie od książek, samotności i muzyki. a jednocześnie połączyć się z tą nieznaną wielu z was mną – pomalowanymi na czerwono paznokciami, stukotem obcasów i czarnymi koszulami. z tą mną, która zagląda mężczyznom głęboko w oczy, uśmiechając się potajemnie, choć tak daleko jej do pragnienia. z tą mną, która tańczyć będzie do świtu nienagannie flirtując z kobietą czy mężczyzną na parkiecie wyobraźni.


[ "...Dwie różne istoty - obie to ja
Z jednej z nas jest dumny Bóg
Druga wciąż zasmuca Go..." ]

chciałabym umieć pisać. umieć pisać, kreować, układać myśli w nieznane. taki stan opowieści, który czasem spłynie znienacka – nie potrafię przekształcić go w nowe. ubieram siebie jedynie w banalne historie. tak bardzo marzę pisać. najlepsze myśli powstają w porannych lub nocnych drogach autobusowych. powinnam wsiadać wieczorami do autobusu, zaszywać się na którymś siedzeniu z laptopem i pisać. te strugi świadomości zapisywać tak bardzo. nie umiem ich nie wyrzucać. taką mam potrzebę pielęgnowania ich w sobie i jednoczesnego pokazania ich, ubrania w słowa i przedstawienia światu.

musiałam wydobyć się z tej własnej otchłani jeszcze na chwilę. wyszłam z domu w noc. gwiazdy na niebie, kochane gwiazdy. nie było chyba jeszcze TAKIEGO wieczoru bez was. i Xiężyc pokazał mi drogę. w głowie słodki subtelny szum, a język smakuje słodkość czekolady. czyż życie nie jest cudowne?

radiohead. jak zawsze jesienne cudowne radiohead. i ja. dwa lata temu przemierzałam nocną waw z radiohead w uszach. płakałam wtedy dużo. wciąż ta sama płyta. znów jesień. a ja chodzę po nocnym mieście i uśmiecham się słodko, a liście szeleszczą mi pod stopami.
OPTIMISTIC.

szczęśliwość jesienna. moja własna mała szczęśliwość.

nakręcam się tak cudnie na wszystko. na uśmiech, na radość, na spotkanie, na samotność, na ciebie, na siebie, na was. nakręcam się. tak delikatnie i niedramatycznie. tak w granicach rozsądku. tak, by było dobrze. mnie i mnie.

rozdwojone znaki. dwoistość. rozdwojenie osobowości. ryby.
niewiarygodne, jak bardzo się to sprawdza.

tak cholernie mi dobrze dziś. wino płynie we krwi, thom śpiewa mi szaleństwem głosu wwiercając się w każdą cząstkę mnie. i piszę sobie. i piszę też do j.
cudnie mi tu samej ze sobą, a mimo to zapragnęłam opowiedzieć o tym.
tak ekshibicjonistycznie dziś.

wtorek, 26 października 2010

praca, dużo pracy.
i jest dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam.
poranki dla siebie.
praca.
wieczorne spacery nocnym miastem.
noce przetańczone.
albo cudownie samotne - z książką i herbatą.
tak słodko dobrze.
wstępuję do sklepu po bułki, pan się do mnie uśmiecha,
palę papierosa.
zrzucam torbę przy wejściu,
klucze odkładam na półkę.
gotuję kaszę, robię surówkę,
przyrządzam rumianek.
obejrzę film, chwilę porozmawiam,
przeczytam kilka stronic książki.
odpocznę po intensywnym weekendzie,
po zapracowanym, choć przyjemnym dniu.
odpocznę, bo jutro znów kolejny dobry dzień.
i znów chcę mieć siłę śmiać się.
i uśmiechać bezlitośnie w przestrzeń,
gdzieś w stronę nieba i ludzi.
tych dziwnych ludzi, których tak polubiłam.
fajnie mi się żyje, po prostu.
dobranoc.

puste światło poranka.
kubek gorącej kawy.
i twoje zaspane oczy utkwione w przestrzeni.
nie bój się, to naprawdę tak wygląda życie.
tak, ja uwierzyłam.
mogę malować paznokcie na czerwono,
mogę śmiać się głośno nocą snując się głodnym miastem,
mogę sączyć tę kawę ze spokojem,
takie to proste.
takie banalne.
przecież mogę. po prostu mogę być szczęśliwa.
szczęście to ja, to świat we mnie,
a nie żadne wariacje na temat życia,
nie żadne teorie, gdybania i relacje.
a ty?
patrzę na ciebie, snujesz się pięknie,
pewność siebie i to spojrzenie głęboko w oczy,
spojrzenie wysokie, dumne, lecz jednocześnie...
tak, widzę już, próbujesz rozegrać rzeczywistość na swoją korzyść,
mimo pełni lęku o.. tak, chyba o siebie.
wiesz, kiedyś razem napijemy się wina
a nasze myśli szczęśliwie porozumieją się.
i nie będzie już przestrzeni na wątpliwości.
widzisz, prawda?
a tymczasem maleńka bitwa własnych światów musi się rozegrać na tej scenie.
moje i twoje ja będą tańczyć wspólnie przy kolejnej pełni,
bezradne, (choć niewinne), wobec tej zagadkowej obłudy,
zwariowane na punkcie normalności.

a teraz zostawię cię tu do wieczora.
wrócę.
będziesz jeszcze?
wiesz, teraz jest ten moment, w którym trzeba.
uśmiechać się szeroko i głowę nosić w górze,
i kazać butom stukać bezlitośnie o powierzchnię ziemi.
dobrego dnia.

czwartek, 21 października 2010

nesqui.

mam kota, wiecie?
tzn M. ma.
ale zaprosiłam go dziś do siebie.
zbiegła za mną z piętra, po czym niepewnym krokiem, choć chętnie zjawiła się u mnie.
mała cudna Nesqui.
wygląda jak młody kotek,
a tymczasem okazuje się, że Nesqui nie rośnie, ma kilka lat i ciążę za sobą.
do tego wygląda na słodkie niewiniątko, a drapieżca z niej totalny.
no i zaprosiłam dziś tego kota do siebie.
i zaklułam się z książką pod kołdrę,
a ona razem ze mną.
domagając się porannych pieszczot.
a ja się niemiłosiernie wzruszam od rana
przez tę małą czarną kotkę z białym krawatem i białymi łapkami.
no bo jeszcze taka śliczna do tego.
bo przecież... tak bardzo chciałam mieć kota.
wszystko się spełnia. krok po kroku.



wtorek, 19 października 2010

:) :) :)

to jest jakieś wariactwo.
budzę się wczesnym jesiennym porankiem,
przez głowę przelatują obrazki,
a ja przez sen uśmiecham się.
uśmiecham mocno i szczęśliwie.
od lat nie czułam takiej pewności i takiego spokoju.
piękne uczucie.
nawet gdy siedzę w pracy, to przez sześć godzin śmieję się nieustannie.
zasypiam i budzę się także z rozpromienioną twarzą.
to jakieś wariactwo.
ale chyba w końcu pozwoliłam sobie na siebie,
na tę siebie, którą od lat czułam, a nie chciałam jej widzieć.
tę siebie, którą zawsze ktoś zbyt bliski mi zabierał,
tę siebie, która cwałowała w ten sposób przez życie całe lata temu i
był to najszczęśliwszy okres...
jestem tu miesiąc. z nową twarzą. z białą kartką. nowymi ludźmi. nowymi miejscami. prawie nikt nie znał mnie wcześniej. nikt nie ocenia, nikt nie wie. taka nieznośna lekkość. bo wszystko udało się tak szybko pięknie poukładać. wiecie, że nie mam tu chwili dla siebie?, że nie mam kiedy odpocząć w weekend? tyle nowych twarzy,
nowych znajomości, miejsc i zdarzeń, imprez, spotkań i dobrej
zabawy. od lat chyba nie żyłam tak mega aktywnie - będąc w
mieście... ale to dobrze, to cholernie dobrze. oczka mi błyszczą z
radości, a uśmiech nie schodzi z ust. i ten ogromny spokój.
tym razem chciałabym tu pozostać na długo, zrealizować swoje ambitne
plany i krok po kroku osiągać to, czego chcę. oby tylko znów żadne
chore zdarzenia nie zabrały mi siebie i tej szczęśliwości.
równie uśmiechniętych poranków Wam życzę..! :)

niedziela, 3 października 2010

po swojemu i z uśmiechem :)


basta, jak cudnie...!
piję gorące słodkie kakao
w swoim nowym pokoju
o czerwono-szaro-białym wystroju
'nantes' sączy się z głośników
i nie pozostaje nic innego,
jak tylko uśmiechnąć się do życia...
żyję. o tak, żyję...
po miesiącach stagnacji ruszyłam dzielnie do przodu
pełna energii, sił, wiary i pewności siebie.
tak niewiele trzeba było, żeby siebie odbudować,
żeby znów się śmiać, znów być z ludźmi, znów mieć swój kawałek podłogi, znów być sobą.
cudne odrodzenie.
dzieje się to, czego tak bardzo potrzebowałam,
i tak mi z tym szczęśliwie.
siedzę we własnym cudnym pokoju,
mieszkam z normalnymi, lecz pozytywnie zakręconymi ludźmi,
jutro pójdę do pracy,
a międzyczas przepełniony spotkaniami, rozmowami i spokojem, imprezami, tańcem i szaleństwem...
jak dobrze, jak to dobrze..
mogę teraz spokojnie usiąść, uśmiechnąć się do siebie i powiedzieć sobie
" o tak, dumna jestem z siebie. dzielnie ogarnęłam i szybko osiągnęłam to, czego potrzebowałam. "
dobrze mi ze sobą, ze swoim życiem.
w końcu. znów. i oby tak pozostało.
oby znów mi się nie znudziło, obym znów nie wpadła w wir nieswoistości,
obym nadal umiała trzymać się siebie.
pełna poweru, energii, wiary w siebie i świat, w życie i ludzi
mogę chodzić jesiennymi ulicami
potrącając czubkami butów uschnięte kolorzaste liście,
i uśmiechać się.
mogę przez autobusową szybę pisać scenariusze samej siebie,
i uśmiechać się.
mogę chodzić nocnym miastem i cieszyć się z kolejnego dobrego dnia.
ah, jak to wszystko się spełnia,
gdy tylko człowiek naprawdę chce...
wciąż do przodu, coraz dalej... :)