wtorek, 31 lipca 2012

piątek, 27 lipca 2012



***  

mam ciebie w roztańczonej krwi
w zębach
nitkami nerwów związanych w supeł
czuję - złotą namiętność twojego ciała
przeciągam po nim ręką
lekko
lekko
gnę się
zewsząd
z końca aż do początku
i znów
do końca
jestem
pośrodku ciebie
wspięta nad tobą
cała - w tobie

[ Poświatowska ]

czwartek, 26 lipca 2012

góra. chmury pękały czarne.

poszłabym z Tobą w góry.
Ty i ja i góra.
góra i ja i Ty.

pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko.
(szkoda, że nie da się zapomnieć.)


poszłabym z Tobą w góry.
Ty i ja i góra.

lecz

nie chodzisz już solo.
nie tańczysz już solo.
nie dotykasz już solo.

nawet Twój głos pobrzmiewa z echem.
(przecież nie jesteśmy już sami.)


poszłabym z Tobą w góry.
Ty i ja i góra.

tańczyć na polanie.
wystawiać zarumienioną od wysiłku twarz do słońca.
sałatkę z czosnkiem niedźwiedzim zjeść.
zrzucić z pleców ból zmęczenia.
zbierać jagody.

(wilcze.)


poszłabym z Tobą w góry.
Ty i ja i góra.
My i góra.
góra.


((bo nie ma nas.))


Zasady rządzące życiem wilków 
i kobiet, 
które tęsknią za dzikością:

Jeść
Odpoczywać
Wędrować
Być lojalnym
Kochać dzieci
Błąkać się w świetle księżyca
Nastawiać bacznie uszu
Kochać się
Często wyć


[Clarissa Pinkola Estes - "Biegnąca z wilkami"]





staruszka



czasem budzę się i jestem taka stara.
dodaję miodu do herbaty
i myślę sobie, jakie to dziwne,
że ten rok dla moich wnuków jest abstrakcją
i że to niewiarygodne,
bo urodziłam się w poprzednim wieku
i pamiętam jeszcze czasy wojny,
a oni tacy młodzi jeszcze, niewinni...

po chwili dociera do mnie, że to nieprawda...

zmęczona jestem chwilami, tak bardzo zmęczona,
tym widzeniem i rozumieniem.
nie wiedzieć czemu,
aż do czasu dorosłości żyłam w przekonaniu,
że myślimy tak samo.
ba, że tak samo czujemy.
tylko niektórzy z nas po prostu wybierają inne drogi, nie podążają za sobą.
może tak właśnie jest, skoro potrafimy się zrozumieć...?

pomocna jest ta klarowność.
robisz to i to, bo to i to, a w konsekwencji to i to.
wszystko jasne, brak pytań właściwie.

ciężko mieć przez to żal do kogokolwiek,
nawet gdyby miał być 'słuszny'.

a chciałoby się czasem.

chwilami pojawia się we mnie siedemdziesięcioletnia kobieta,
która odchowała już dzieci i wnuki
i może w końcu spokojem zasiąść
do pisania i do książek,
do podróży w nieznane,
i miłości tej mądrej.


i to nieustające poczucie,
że krótkie to życie,
że już zaraz koniec,
że tuż tuż i kolejne...

zbyt krótka jest linia życia.

środa, 25 lipca 2012

cięcie


odciąć przywiązanie do erotyki.
odciąć przywiązanie do seksu.
odciąć przywiązanie do kochanka.
odciąć przywiązanie do dotyku.
odciąć przywiązanie do wspólnych doświadczeń.
odciąć przywiązanie do siebie w jego oczach.
odciąć przywiązanie do siebie w nim.
odciąć przywiązanie do niego w moich oczach.
odciąć przywiązanie do niego we mnie.
odciąć przywiązanie do nas.

uwolnić tęsknotę.

tniemy.
znów tniemy.
wizje, spojrzenia, przywiązania, spostrzeżenia, rozpamiętania, oceny, obrazy.
tniemy.
i zostaje tylko radość.
słodka radość.
choć wciąż bólem podszyta.


[[  tylko jak tu się nie zakotwiczyć w takiej jakości... ?  ]]

wtorek, 24 lipca 2012

Jestem. ♥



Zaczytałam się w sobie samej. Ciekawość. Wróciłam do czasu sprzed dwu lat. Gdy rozstanie trudne postawiło mnie na własne nogi życia. To był skarb, decyzje tamtejsze. Instynkt samozachowawczy znów wybronił mnie z chaosu. Dziś umiem już wiele więcej. Rozstania nie kończą się wywrotem do góry nogami życia, nie ma przeprowadzek, odcięć, strat najbliższych. Nie ma utraty dzieci, pakowania książek i kubków, nagłego „co tu zrobić ze swoim życiem”. Dziś już nie podejmuję pochopnych decyzji.

Nauczyłam się też akceptować fakt, że chcę być 'po całości'. Że nie bawię się w półśrodki. Że nie chcę już żadnych kompromisów, tylko konsensus. Że związki bez wspólności to nie dla mnie. Że wspólność bez codzienności to nie ja. Nie chcę półśrodków, nie bawię się w półotwarte drzwi. Jestem to jestem. Jesteś to bądź. Jesteśmy to idźmy. Razem.

Dlatego tak dobrze mi się tu żyje. Samodzielnie, niezależnie, w samoakceptacji. Ze sobą nie znam kompromisów.

Bolączki spotkań, rozstań, wyborów – są puste. Bo najgłębiej jest radość. Radość spotkania, radość doświadczania, radość nauki. Radość wierności sobie.

Zaczytałam się w sobie samej. Afirmacją tamtejszą – by być nawet boleśnie, ale już tylko (!) szczerze. 
I tak też się dzieje. Jestem w stanie znieść bardzo wiele i 'wziąć' człowieka naprawdę w całości - jeśli tylko czuję szczerość. Możemy się ranić, nie zgadzać, boleć, iść różnymi drogami - ale dopóki nie odchodzi tu wampiryzm energetyczny, dopóki jest wspólna nauka, dopóki nie czuję oszukań/manipulacji/kłamstw, dopóki czuję prawdziwość... - jestem z radością, wdzięcznością i pokorą. 
Odczucie nieszczerości burzy we mnie zdolność współczującej miłości.


Spełnia się przepowiednia. Bolesne to doświadczenie, dać siebie nagą – człowiekowi. I zostać odtrąconą. Ale znów – jestem szczęśliwa, bo było szczerze. Bo potrafię spojrzeć w lustro, stanąć przed sobą samą i powiedzieć sobie prosto w oczy: 'Dałaś siebie, jaką jesteś.' To boli, pełne otwarcie. Jeszcze bardziej boli brak akceptacji mej pełni. Lecz szczerość i prawdziwość nakazuje mi to przyjąć. Pokora. Dziękczynnie uśmiecham się w przestrzeń. Ku sobie samej właściwie. 

Kochana Dag zapowiedziała, że jeszcze z wysokiego konia spaść muszę, by istnieć naprawdę w całości otwartego serca. I teraz znów, dziś - praca, by nie zamknąć serca. By nie zamknąć znów serca. By nie uciec przed kolejnym bolesnym pęknięciem własnych naiwnych idealistycznych nadziei.

To już rok, odkąd po raz kolejny otworzyłam serce, w krótkim podsumowaniu to dwanaście mocnych miesięcy, niezliczone spotkania, podwójne 'złamanie' własnych wizji związkowych, najpiękniejsze czucia, słodkie błogostany, morze radości, ogrom bólu serca, dotknięcie najbliższe, jakiego nie zaznałam, ruszenie najpotężniejszych blokad, najlżejsza miłość, nauka 'puszczenia' działania, oddanie w pełni, przyjęcie akceptacją zdawałoby się niemożliwą, płonne wiary i błysk w oku. Dobry czas, słodki czas. Dużo łez, jeszcze więcej bólu, morze radości i ocean pożytku.

Od tamtego wariactwa sprzed kilku lat już wiem, że zamierzam być szczęśliwa. I choć pokochałam z mocą niepojętą, nie zniszczę nam życia udając, że to radość - bycia w wyobraźni, w przestrzeni, na odległość. Serce mam otwarte, drzwi także. Chcesz być – bądź po całości. Nie chcesz -
Do niewidzenia, do zapomnienia! Odchodzę, bo już nie mam czasu rzucać więcej pytań na wiatr.” [Neruda]

Radość wierności sobie. O tak.
Nie zgub się, a się odnajdziesz. Nie zgub się, a powrócisz.
Żadnych kompromisów, tylko konsensus.

idź, kochaj, i niech ci nie pomoże żadna na ziemi rzecz.”
[Blake]

Jestem kim jestem, i mogę się rozwijać, iść do przodu. Ale dziś jestem, kim jestem. I taką Siebie daję.
Prawdziwa. Krok po kroku. Krok do przodu. Coraz dalej. Coraz bardziej. Coraz mocniej.

Jestem.


kochanek idealny




spotkanie kochanka,
na jakiego się czekało.

spotkanie kochanka,
który pierwszym dotykiem spełnia wszystkie twoje pragnienia.

spotkanie kochanka,
pierwszym dotykiem spełniasz wszystkie jego pragnienia.

spotkanie kochanka,
którego usta stworzone zostały do twoich ust.

spotkanie kochanka,
który współgra każdą sekundą.

spotkanie kochanka,
który pasuje każdym milimetrem.

spotkanie kochanka,
do którego pasujesz każdym milimetrem.

spotkanie kochanka,
którego wspomnienie powoduje zawroty głowy.



spotkanie kochanka

i tylko jego
w nim samym
 

spotkanie kochanka
czystego
i przyglądanie się bolesne
wbiegającej z hukiem
kochance

spotkanie kochanka

i puszczenie go
w inne ramiona







w ramiona seryjnej monogamii.




znak zapytania


i na to właśnie wygląda.
stanęłam w punkcie z napisem MONOGAMIA.
i nie wiem, co z tym zrobić.
bo przecież nie chodzi o liczbę partnerów lub ich brak.
a o stan umysłu i ciała,
którymi dotykamy drugiego człowieka.

jak spotkać człowieka,
w którym spotkam TYLKO jego jednego
a nie litanię przeszłych, obecnych i przyszłych związków?

jak stać się człowiekiem,
w którym drugi
spotka TYLKO mnie?


...

?





[ dotknęłam tego. 
przez drobny ułamek sekundy istnienia.
chcę więcej. ]

poniedziałek, 23 lipca 2012

one world


132 dni.


Camberley, Surrey, Anglia, 29 kwietnia


Ty jesteś J.L., prawda???!!!


            Tak wynika z Twojej strony internetowej. Spędziłam na niej całe dzisiejsze przedpołudnie w swoim biurze w banku. Zamiast wejść na stronę giełdy londyńskiej i pracować, za co mi tu nawet nieźle płacą, czytałam słowo po słowie na Twojej stronie. Potem wzięłam taksówkę i pojechałam do księgarni w centrum Camberley, aby kupić słownik polski - angielski. Wzięłam największy, jaki mieli. Chciałam zrozumieć również te fragmenty, które opublikowałeś na tej stronie po polsku. Nie zrozumiałam wszystkiego, ale zrozumiałam klimat. Taki klimat umiał robić tylko L.J., więc to jednak Ty.
Po prostu poszłam do mojego ulubionego baru „Club 54” w pobliżu dworca i się upiłam. Jestem na głodówce od 4 dni, dwa razy do roku bowiem „oczyszczam się”, głodując przez tydzień. Wiesz, że gdy przetrwasz pierwsze 3 dni absolutnej głodówki, to wpadasz w trans swoistego transu? Twój organizm nie musi nic trawić. Dopiero wówczas zauważasz, z czego okrada cię proces trawienia. Masz nagle tak dużo energii. Żyjesz jak na rauszu. Jesteś kreatywny, podniecony, masz niesamowicie wzmocnione i wyostrzone wszystkie zmysły. Twoja percepcja jest jak sucha gąbka, gotowa wyssać wszystko, co się tylko znajdzie w jej pobliżu. Pisze się wtedy ponoć piękne wiersze, wymyśla się niesłychanie rewolucyjne naukowe teorie, rzeźbi lub maluje prowokacyjnie i awangardowo, a także kupuje z wyjątkowym powodzeniem na giełdzie. To ostatnie mogę z pewnością potwierdzić. Poza tym Bach na „głodzie” jest... no, jaki jest... Jest tak, jak gdyby grał go sam Mozart.
            Taki stan osiąga się jednak dopiero wtedy, gdy przebrnie się „w cierpieniu” przez pierwsze 2 lub 3 dni. Te 2 lub 3 dni to nieustanna walka z głodem. Ja budzę się nawet z głodu w nocy. Ale przebrnęłam przez to wszystko i zaczynałam czuć dzisiaj rano rausz „nietrawienia”. I na tym rauszu natrafiłam na Twoją stronę internetową. Nie mogło być lepszego momentu.
            I wszystko inne stało się mało ważne.
            W zasadzie to tak naprawdę nie przerwałam głodówki. W tym barze przecież nic nie jadłam. Tylko piłam. Głównie za wspomnienia. Nie pij nigdy – nawet jeśli to jest bloody mary tak dobra, jak serwują w „Clubie 54”, i masz najpiękniejsze wspomnienia – w czwartym dniu głodówki. Zjedz coś przed tym.
            Potem wróciłam do domu i napisałam ten e-mail. Jest jak kartka z pamiętnika wygłodniałej (3 dni bez jedzenia), pijanej (2 bloody mary i 4 guinnessy) kobiety po przejściach (12 lat biografii).
            Dlatego proszę, potraktuj go z całą powagą.
            P(rzed) Scriptum: „Wyspa” w tym tekście – gdybyś zapomniał – to moja Wyspa Wight. Maleńka plamka na mapie między Francją a Anglią na kanale La Manche. Tam, gdzie się urodziłam.


Drogi J.L.,
            Wiesz, że pisałam ten list minimum 1000 razy?
            Pisałam go w myślach, pisałam go na piasku na plaży, pisałam go na najlepszym papierze, jaki można było kupić w Zjednoczonym Królestwie, pisałam go sobie długopisem na udzie. Pisałam go na obwolutach płyt z muzyka Szopena.
            Pisałam go tyle razy...
            Nigdy go nie wysłałam. Przez ostatnich 12 lat – bo to było prawie dokładnie 12 lat temu – nie wysłałam co najmniej tysiąca listów do NIEGO.
            Bo to wcale nie jest list do Ciebie. To jest list do L. Jota. Bo ja odwróciłam mu inicjały, połączyłam je i nazwalam Eljot.
            Ty jesteś wprawdzie J.L., ale go znasz. Znasz go pewnie tak, jak nikt inny go nie zna. Obiecaj mi, że opowiesz mu, co napisałam. Opowiesz?
            Bo Eljot miał być jak antrakt miedzy pierwszym a drugim aktem opery. Ja wtedy piję najlepszego szampana, jakiego mają w barze. Jeśli mnie na to nie stać, to zostaję w domu i słucham płyt. On miał być jak ten szampan. Tylko na przerwę. Miał uderzyć do głowy. Miał smakować i miał wywołać ten rausz na następny akt. Aby muzyka była jeszcze piękniejsza.
            Eljot był taki. Jak najlepszy i najdroższy w barze szampan. Oszołomił mnie. Potem miała być jeszcze druga przerwa. A potem koncert miał się skończyć i szampan też. Ale tak nie było. Po raz pierwszy w życiu z całej opery najlepiej zapamiętałam przerwę miedzy pierwszym i drugim aktem. Ta przerwa tak naprawdę nigdy się nie skończyła. Zdałam sobie z tego sprawę dzisiaj rano w tym klubie. Głownie dzięki zmysłom wyostrzonym czwartym dniem głodówki i czwartej szklance guinnessa.
            Spędziłam z nim 88 dni i 16 godzin mojego życia. Żaden mężczyzna nie miał tak mało czasu i nie dał mi tak wiele. Jeden był ze mną przez 6 miesięcy, a nie umiał mi dać tego, co miałam z Eljotem już po 6 godzinach. Byłam z tym facetem, bo uważałam, że tych jego „6 godzin” dopiero nadejdzie. Czekałam. Ale one nigdy nie przyszły. Któregoś dnia w czasie bezsensownej sprzeczki zaczął wrzeszczeć:
            - Co ci takiego dał ten cholerny Polak, po którym nie zostało ci nic? Nawet jedno cholerne zdjęcie. – A kiedy triumfująco dodał: - Czy on chociaż wiedział, co to aparat fotograficzny?! – wystawiłam jego do połowy pustą walizkę, z którą wprowadził się do mnie, za drzwi.
            Co mi wiec dał ten „cholerny Polak”? No co?
            Dał mi na przykład ten optymizm. Nigdy nie mówił o smutku, a wiedziałam, że przeżył smutek ostateczny. Zarażał optymizmem. U niego deszcz był tylko krotką fazą przed nadejściem słońca. Każdy, kto mieszkał w Dublinie, wie, że takie myślenie to przykład totalnego optymizmu. To przy nim zauważyłam, że można nosić rzeczy, które nie muszą być czarne. To przy nim uwierzyłam, ze mój ojciec kocha moją matkę, tylko nie umie tego okazać. W to nie wierzyła nigdy nawet moja matka. Jej psychoterapeutka także nie.
            Dał mi na przykład to uczucie, gdy wydaje Ci się, że za chwilę oszalejesz z pożądania. I wiesz przy tym na pewno, że się spełni. Umiał opowiedzieć mi baśń o każdym kawałku mojego ciała. Nie było chyba takiego, którego nie dotknął lub nie posmakował. Gdyby miał czas, pocałowałby każdy włos na mojej głowie. Każdy po kolei. Przy nim zawsze chciałam rozebrać się jeszcze bardziej. Miałam uczucie, że czułabym się chyba dopiero naprawdę naga, gdyby mój ginekolog wyjął mi spirale.
            Nigdy nie szukał erogennych miejsc na moim ciele. Założył, że kobieta jest erogennym miejscem jako całość, a z tej całości i tak najbardziej erogenny jest mózg. Eljot słyszał o okrzyczanym G-punkcie w pochwie kobiety, ale szukał go w moim mózgu. I prawie zawsze znajdował.
            Doszłam z nim do końca każdej drogi. Zaprowadził mnie do tak cudownie grzesznych miejsc. Niektóre z nich są teraz dla mnie świętością. Czasami, gdy kochaliśmy się, słuchając oper lub Beethovena, wydawało mi się, że nie można już być bardziej czułym. Jakby miał dwa serca zamiast dwóch płuc. Może nawet miał...
            Dał mi na przykład taki mały, czerwony, gumowy termoforek, w kształcie serca. Niewiele większy od dłoni. Słodki. Tylko on mógł coś takiego wynaleźć w Dublinie. Bo tylko on zwracał uwagę na takie rzeczy. Wiedział, że ja mam straszne PMS-y przed jeszcze gorszym okresem i że jestem wtedy niesprawiedliwą, okrutną, egoistyczną, wredną jędzą, której wszystko przeszkadza. Nawet to, że wschód jest na wschodzie, a zachód na zachodzie. Któregoś dnia pojechał na drugi koniec Dublina i kupił go. Tej nocy, gdy tak bardzo bolało, wstał w nocy, napełnił go ciepłą wodą i położył mi go na brzuchu. Ale najpierw całował mnie tam. Centymetr po centymetrze. Powoli, delikatnie i tak niewiarygodnie czule. Potem położył mi to na brzuchu i kiedy ja, zachwycona wpatrywałam się w to maleństwo, on zaczął całować i ssać palce moich stop. Jeden po drugim. Stopa po stopie. Patrzył mi cały czas w oczy i całował. Nawet, jeśli nie masz PMS-ów, możesz wyobrazić sobie, że to było cudowne. Przeżyłam z nim niestety tylko trzy PMS-y i trzy okresy.
            Dał mi na przykład te dziecięcą ciekawość świata. On pytał o wszystko. Naprawdę tak, jak dziecko, które ma prawo pytać. Chciał wiedzieć. Nauczył mnie, że „nie wiedzieć” to „żyć w zagrożeniu”. Interesował się wszystkim. Wszystko podważał, we wszystko wątpił i we wszystko był skłonny uwierzyć, gdy tylko udało się go przekonać faktami. Pamiętam, jak zaszokował mnie pewnego dnia, pytając:
            - Myślisz, ze Einstein się onanizował?
            Nauczył mnie, na przykład, że należy ulegać swoim pragnieniom wtedy, kiedy nadchodzą, i nic nie odkładać na później. Tak jak wtedy, gdy podczas przyjęcia w ogromnym domu jakiegoś bardzo ważnego profesora genetyki, w trakcie bardzo ważnej nudnej naukowej dyskusji o „uwarunkowaniach genetycznych seksualizmu ssaków” wstał nagle, podszedł do mnie, nachylił się – wszyscy zamilkli, patrząc na nas – i wyszeptał:
            - Na pierwszym piętrze tego domu jest łazienka, jakiej jeszcze nie widziałaś. Nie mogę skupić się na tej dyskusji o seksualizmie, patrząc na ciebie. Chodź ze mną teraz do tej łazienki.
            I dodał:
            - Myślisz, że jest to uwarunkowane genetycznie?
            Wstałam posłusznie, poszliśmy na górę. Bez słowa oparł mnie o kryształowe lustro drzwi szafy, zsunął spodnie, rozsunął moje nogi i... I „uwarunkowany genetycznie seksualizm ssaków” nabrał zupełnie innego, cudownego znaczenia. Gdy po kilku minutach wróciliśmy na dół i usiedliśmy na swoich miejscach, na chwile zapadła cisza. Kobiety patrzyły na mnie wnikliwie. Mężczyźni zapalali cygara.
            Dał mi na przykład poczucie, że jestem dla niego kobietą najważniejszą. I że wszystko, co robię, ma dla niego znaczenie. Każdego ranka, nawet, gdy spaliśmy ze sobą, całował mi dłoń na powitanie. Otwierał oczy, wyciągał moją dłoń spod kołdry i całował. I mówił przy tym: „Dzień dobry”. Zawsze po polsku. Tak jak to zrobił pierwszego dnia, gdy zostaliśmy sobie przedstawieni.
            Czasami, gdy obudził się w nocy „porażony jakimś pomysłem” – tak to nazywał – wysuwał się cichutko z łóżka i szedł pracować do tych swoich genów. Wracał nad ranem, wsuwał się pod kołdrę, aby pocałować mnie w rękę i powiedzieć „dzień dobry”. Myślał naiwnie, że ja tego nie zauważałam. Ja zauważałam nanosekundy bez niego.
            Potrafił przybiec do instytutu, gdzie miałam zajęcia, i powiedzieć mi, że spóźni się 10 minut na kolacje. Abym się nie martwiła. Rozumiesz, całe niewiarygodnie długie 10 minut...
            Dał mi na przykład w tych 88 dniach i 16 godzinach więcej niż 50 purpurowych róż. Bo ja bardzo lubię purpurowe róże. Ostatnią dał mi w tej ostatniej, 16 godzinie. Tuż przed odlotem, na lotnisku w Dublinie. Wiesz, że gdy wracałam z tego lotniska, to wydawało mi się, że ta róża jest najważniejszą rzeczą, jaką dotychczas ktokolwiek dał mi w moim życiu?
            Był moim kochankiem i najlepszą przyjaciółką jednocześnie. Takie coś zdarza się tylko w filmach i tylko tych z Kalifornii. Mnie zdarzyło się naprawdę w deszczowym Dublinie. Dawał mi to wszystko i nic nie chciał w zamian. Nic zupełnie. Żadnych obietnic, żadnych przyrzeczeń, żadnych przysiąg, że „tylko on i nikt inny”. Po prostu nic. To była ta jego jedyna, potworna wada. Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. Boisz się tylko, że ta wieczność – bez tych wszystkich standardowych obietnic – będzie krótka.
            Moja wieczność miała 88 dni i 16 godzin.
            W 17. godzinie 89. dnia zaczęłam czekać na niego. Już tam na lotnisku. Z bramy terminalu odjechał autobusem. On wszedł powoli na schody prowadzące do samolotu i na samej górze, tuż przed wejściem, odwrócił się w kierunku tarasu widowiskowego, na którym stałam – wiedział, że tam stoję – i położył prawą dłoń na swojej lewej piersi. Stał tak przez chwilę i patrzył w moim kierunku. Potem zniknął w samolocie.
            Więcej go nie widziałam.
            Pierwsze 3 dni głodówki to nic w porównaniu z tym, co przeżyłam przez pierwsze 3 miesiące po jego wyjeździe. Nie napisał. Nie zadzwonił. Wiedziałam, że samolot dotarł do Warszawy, bo po tygodniu jego milczenia zatelefonowałam do biura LOT-u w Londynie, aby się upewnić.
            Po prostu położył sobie dłoń na sercu i zniknął z mojego życia.
            Cierpiałam jak dziecko, które oddało się na tydzień do domu dziecka i potem zapomniało odebrać. Tęskniłam. Nieprawdopodobnie. Kochając go, nie potrafiłam mu życzyć nic złego i tym bardziej cierpiałam. Po pewnym czasie, z zemsty, przestałam słuchać Szopena. Potem, z zemsty, wyrzuciłam płyty wszystkich oper, których słuchaliśmy razem. Potem, z zemsty, znienawidziłam wszystkich Polaków. Oprócz jednego. Jego właśnie. Bo ja tak na dobra sprawę nie potrafię się mścić.
            Potem mój ojciec porzucił moją matkę. Musiałam przerwać na pół roku studia i z Dublina wrócić na Wyspę, aby jej pomagać. To pomogło najbardziej mnie samej. Na wyspie wszystko jest proste. Wyspa przywraca właściwe proporcje rzeczom. Gdy idziesz na klif, który był tam już 8 tysięcy lat temu, to wiele spraw, o które ludzie zabiegają, bo są dla nich tak ważne, traci na znaczeniu.
            Sześć miesięcy po jego wyjeździe, tuż przed Bożym Narodzeniem, przysłali mi na Wyspę pakiet listów adresowanych do mnie do Dublina. Wśród nich znalazłam kartkę od Eljota. Te jedną jedyną w ciągu 12 lat. Na kiczowatej papeterii jakiegoś hotelu w San Diego napisał:


            Jedyne, co mogłem zrobić, aby przetrwać tę rozłąkę, to zniknąć z Twojego świata zupełnie. Nie byłabyś szczęśliwa tutaj ze mną. Ja nie byłbym szczęśliwy tam.
            Jesteśmy z podzielonego świata.
            Nawet nie proszę, abyś mi wybaczyła. Tego, co zrobiłem, nie można wybaczyć. To można tylko zapomnieć.


                                                                           Zapomnij
                                                                               Jakub.
            PS Zawsze, kiedy mam więcej czasu w Warszawie, jadę do Żelazowej Woli. Gdy tam jestem, siadam na ławce w ogrodzie przy dworku i słucham muzyki. Czasami płaczę.




[ J.L.Wiśniewski, "Samotność w sieci"  ]

nomada . cień za dniem





Do ust mnie nieś i dław zachłystuj się
Wyjąkaj ten głód i jedz łapczywie - znów
Nim rozbełta Ci spojrzenie dziwny wstyd
Nim zostawisz mnie jak pełen resztek stół

W łazience prowokujesz torsje
I Twoje serce zwraca na posadzkę - chłodną - podniecenie
Całą czułość, uwielbienie - bulimiczne serce zwraca na posadzkę całą moją miłość
Myjesz palce




***


nie paląc było
życie nie do zniesienia
nad-czucie

otępiały umysł
chłodno refleksją każe przyjąć
odrętwienie
klatki piersi.owej

zabić zabij zabijesz
myjesz palce
umywasz ręce

w tył zwrot
naprzód marsz

wyszkolił cię w mundurze świat
rytuał stanowczy
by przeżyć

rozsypujesz się we mgle
ulotnej nieścisłości
umierasz
pełnią życia
nader blisko


oddala cię w cień
cień za dniem
dnem na dno
opadasz
upadasz

gnijesz

rozrzucasz ramiona jedności pragnieniem
uciekasz bezbłędnie lękiem
bliskości

schemat temat twój dopada
nomada we mnie
burzy 


nieścisłości krąg
ku wolności zburzeniu
wzniosłości wywyższeniu
odejdziesz powolnie

pewnym krokiem
lecz
wrócisz tu

bo życie
najlżejsze
w bliskości bólu
nie do zniesienia
jest
gdy strachem zjednoczenia
utraci się świat

strategii prostych rytualnych schematów

niedziela, 22 lipca 2012

paraliż



przerażeni bliskością
pod którą się ugięli

kochankowie


choć ugiąć nie potrafią

spotkani w rozgromionej
pełni

czystość doświadczeniem dotyku

sen

gdy pierwotne zatulenie
ramion
padł na kolana
tuląc do Łona
DOM

godziny mijały
ramiona nierozłączne
nim
ust zbliżeniem
odważyli się utulić

znajomość każdego milimetra
uratowała
Ciała tak nieznajome

promieniowanie
energią
jak w zaprzeszłych przestrzeniach

pamięci dotyku
nie ogranicza czas
ni świat



tu

wspomnieniem paraliżu
oddalam
tonące kolana
ugięte w twym oddechu

erotyzm wydarza się
dziś
poza mną




środa, 18 lipca 2012

(...)

Mimo powabów wyspa jest bezludna,
a widoczne po brzegach drobne ślady stóp
bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.
Jak gdyby tylko odchodzono stąd
i bezpowrotnie zanurzano się w topieli.

W życiu nie do pojęcia.

[ Szymborska ]






wtorek, 17 lipca 2012



nie kwitnij pod moim oknem
w deszczu
nie proś szyby
żeby pod twym oddechem ciepłym pierzchła

tyle liści
odeszło aby nie wrócić

przeklętą zielenią
podpełzasz pod moją głowę
i przez brwi ściągnięte
mówisz: jestem

a ja odpycham
twoje srebrne ciało
w zaciśniętej pięści pospiesznie
kruszę na pył zerwane liście

[ Poświatowska ]






poniedziałek, 16 lipca 2012

'Dokonano ablucji, lecz jeszcze nie złożono ofiar.'



no i tak.
siłą rozpędu zapędziłam się w kozi róg.
niewiernej monogamii.

zagalopowałam w monogamię.
tak zwaną oczywiście.

bo czyż monogamią jest związek bez zobowiązań
z wiernością seksualną
niewiernością emocjonalną
kłamstwem przestrzeni
i brakiem współdecyzyjności?

niemniej, najpiękniej.
o tak.

poczułam, dotknęłam,
rozpoznałam.

smak monogamii.


CZYSTOŚĆ.

niezaprzeczalna czystość struktury
ciała
energii
umysłu
dotyku
szeptu
drgnięcia
zapachu

obecność wszechobejmująca

*

tak ją sobie wyobrażałam.
i na nią czekałam.

czekałam
z każdym rokiem tracąc wiarę, że jestem w stanie ją spotkać
w drugim człowieku

DOTKNĘŁAM
najmocniej


lecz
drobne pstryk
i zaburzenie
energii przestrzeni człowieka

zapędziłam się w kozi róg

niewiernej monogamii

intuicja

jak zawsze
ten słodko znany zapach kobiecej energii
dobijającej się do
...

no właśnie, do kogo?

do mojej naiwności położonej w męskim u-CIELE-śnieniu


*

wino.
winem obmyte ciało.
oczyszczenie.

trucizna dymu papierosowej chemii
wino i mocz
krew mięsem przejawiona
wino i dym papierosowy


absurdy intuicji



*


zadośćuczynienie sobie się wydarzyło.

do wyrzygania lęku, do zarzygania trucizn, do rozpieprzenia mnogość brudu.
do wypieprzenia ja sama samiusieńka, w mocnej mierze zatruta, zaklęta, przeklęta, nadęta, ...

tak tak.





***


nazajutrz I-Ching rzekł:

'Dokonano ablucji, lecz jeszcze nie złożono ofiar.'


niedziela, 15 lipca 2012

Próba wniebowstąpienia


Przyjdź do mnie jawnogrzesznico
będę cię rozdzierał powoli
na wszystkie nadzieje i zespolenie

może zakwitniesz nad ranem
piękną duszą słonecznika


[ Sted ]

sobota, 14 lipca 2012

gra w klasy



" W klasy gra się małym kamyczkiem, który należy popychać czubkiem buta. Elementy gry: chodnik, kamyczek, but i piękny rysunek kredą, najchętniej kolorową. Na górze jest Niebo, na dole jest Ziemia, trudno jest trafić kamyczkiem w Niebo, prawie zawsze źle się jakoś obliczy i kamyk wylatuje poza rysunek. Powoli jednak nabiera się zręczności koniecznej, by przechodzić z jednego kwadratu do drugiego, i któregoś dnia może się uda wyjść z Ziemi i przenieść kamyczek do samego Nieba. (...) Na nieszczęście, zanim ktokolwiek nauczy się przenosić swój kamyk do Nieba, nagle kończy się dzieciństwo, i wpada się w książki, w lęk, w spekulacje na temat innego Nieba, do którego również trzeba umieć znaleźć drogę. A ponieważ skończyło się dzieciństwo, (...) zapomina się, że aby się dostać do Nieba, potrzeba kamyka i czubka buta.
(...) Ciemny miał rację, drogą do kibucu, może jedyną drogą do kibucu, nie mógł być świat, ludzie chwytali za kalejdoskop od złej strony, należało go odwrócić z pomocą Emmanuèle i Poli, i Paryża, i Magi, i Rocamadoura, rzucić się na ziemię jak Emmanuèle i zacząć patrzeć stamtąd, zacząć patrzeć z kupy gnoju, oglądać świat przez oko w dupie, and you'll see patterns pretty as can be, kamyk musi przejść przez oko w dupie, wepchnięty tam czubkiem buta, i wtedy od Ziemi do Nieba wszystkie kwadraty staną otworem, labirynt wyprostuje się jak pęknięta sprężyna od zegarka, która roztrzaska na tysiące kawałków urzędniczy czas, i poprzez smarki i nasienie, i smród Emmanuèle, i gnój Ciemnego wejdzie się na drogę, która wiedzie do kibucu pragnień, nie wzięci się do Nieba (wzlatywać - oszukańcze słowo, Niebo, flatus vocis), tylko będzie się szło ludzkim krokiem przez ludzką ziemię aż do kibucu, tam, daleko, ale na tym samym planie, tak jak dziecinne Niebo na brudnych chodnikach było na tym samym planie co Ziemia, i może w końcu któregoś dnia wejdzie się do świata, w którym słowo Niebo nie będzie ścierką poplamioną tłuszczem, i może któregoś dnia zobaczy się prawdziwy rysunek świata, patterns pretty as can be, i może, popychając nogą kamyk, w końcu osiągnie się kibuc. "

[ Cortazar ]




Marzycielka z Gór




MARY OLIVER
' MARZYCIELKA Z GÓR '

" Nie obchodzi mnie, jak zarabiasz na życie. Chcę wiedzieć, za czym najgłębiej tęsknisz i czy ośmielasz się marzyć o spełnieniu. Nie obchodzi mnie, ile masz lat. Chcę wiedzieć, czy pozwolisz, by świat uznał Cię za szaloną i pogonisz za miłością, za marzeniem, za przygodą, która przywróci Ci życie. 

Nie obchodzi mnie, jakie planety masz w kwadraturze do księżyca. Chcę wiedzieć,czy sięgnęłaś głębi swego smutku, czy pozwoliłaś, by otworzyły cię zdrada i kłamstwo, czy też zamknęłaś się w lęku przed nowym bólem.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz znieść ból, mój albo swój - nie próbując go ukryć, pomniejszyć, ani złagodzić.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz żyć w radości, mojej albo swojej - czy potrafisz zapamiętać się w tańcu i pozwolić, by wypełniła cię ekstaza po koniuszki palców. Nie zapominając o ostrożności, realizmie i ograniczeniach, przed jakimi stoi człowiek.
Nie  obchodzi mnie, czy twoja historia jest prawdziwa. Chcę wiedzieć, czy potrafisz rozczarować kogoś, aby pozostać wierna swojej prawdzie;
Czy potrafisz znieść oskarżenie o zdradę i nie zdradzić własnej duszy; Czy potrafisz być niewierna, a przez to godna zaufania.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz dostrzec piękno, nawet jeśli nie jest ono ładne, każdego dnia - i na nim właśnie oprzeć swoje życie.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz znieśc porażkę, moją albo swoją i nadal, stojąc u brzegów jeziora w srebrnej pełni, wołać do księżyca: Tak!
Nie obchodzi mnie, gdzie mieszkasz, ani ile masz pieniędzy. Chcę wiedzieć,  czy potrafisz wstać po nocy pełnej grozy i rozpaczy, słaba i poraniona aż do kości i zrobić to, co należy zrobić, by nakarmić dzieci.
Nie obchodzi mnie kogo znasz, ani jak się tu dostałaś. Chcę wiedzieć, czy potrafisz usiąść ze mną w ogniu i nie cofnąć się.
Nie obchodzi mnie, co, gdzie i z kim studiowałaś. Chcę wiedzieć, co cię podtrzymuje od wewnątrz, kiedy wszystko inne zawodzi.
Chcę wiedzieć, czy potrafisz być sama ze sobą i czy prawdziwie odpowiada ci to towarzystwo w chwilach pustki. "



piątek, 13 lipca 2012

* * * 


dla Ciebie piszę miłość
ja bez nazwiska
zwierzę bezsenne

piszę przerażony
sam wobec Ciebie
której na imię Być
ja mięso modlitwy
której Ty jesteś ptakiem

z warg spływa
kropla alkoholu
w niej wszystkie słońca i gwiazdy
jedyne słońce tej pory

z warg spływa
kropla krwi
i gdzie Twój język
który by koił ból
wynikły z przegryzionego
słowa kocham

[ Wojaczek ]






czwartek, 12 lipca 2012

starucha

" Żyłam w świecie, który już skądś znałam. Z dnia na dzień rozpoznawałam coraz więcej obrazów, gestów, sekwencji ruchów, kolorów powietrza, zapachów. Wszystko to już znałam, jakbym na zawsze straciła dar spotykania nowego, jakbym przestała się uczyć. To wrażenie wyraźnie się umacniało, najpierw były tylko przeczucia, drobne przebłyski, o tak, teraz stanie się to, potem tamto, wiedziałam to, chociaż nie rozumiałam, dlaczego.
Świat stawał się przez to bliski, jakby był przyklejony do skóry; wydawało mi się, że czuje pulsowanie mojej krwi i naśladuje ten ruch kołysaniem mniejszych gałązek na wietrze. Był moją skórą, a ja robiłam wszystko, żeby o tym zapomnieć.
Przesiadywaliśmy na tarasie, grzejąc się w ostatnich ciepłych promieniach słońca, czyjaś ręka dotykała brzoskwini i nagle przez taras płynęła fala – wszystkie ręce przez chwilę, lecz w różnych momentach, znajdowały się na owocach, krótki ułamek chwili, prawie nie do zauważenia. Potem następowała dalsza część tej sekwencji – jakiś liść spadał na niedojrzałą śliwkę w trawie, ale tylko ją muskał i płynął dalej. W rozmowie, leniwie i mimowolnie, kilka razy pojawiało się słowo „muskać”, ale nikt tego nie zauważał, nie słyszał, nie pojmował.
Pomyślałam wtedy, że oto zbliżam się do jakiegoś końca. Że wybiła jakaś dwunasta i zaczyna się nocna część dnia. Że już zaczęłam umierać i zanim to się stanie, będę widziała wszystko ten sam szokujący sposób – od spodu, od strony geometrii wydarzeń, gdzie świat ma swój początek w nieodgadnionej symetrii. Lecz i ta wiedza nie będzie mi już do niczego potrzebna, nic nie będę mogła z nią zrobić, w żaden sposób jej wykorzystać. Jedyne, co mi pozostanie, to dziwić się, że do tej pory nie widziałam porządku tak oczywistego, który na dodatek nie twki tam, gdzie sądziłam – w myślach, ideach, wzorach matematycznych, rachunku prawdopodobieństwa – ale w samych wydarzeniach. Osią świata są powtarzalne konfiguracje chwil, ruchów i gestów. Nie wydarza się nic nowego. "

[ Tokarczuk ]

środa, 11 lipca 2012

" Wiem, że mieszkasz we mnie. Widzę Cię w sobie - przejawiasz się we mnie tym wszystkim, czemu mogę zaufać - rytmom, przypływom i odpływom, pulsowaniu i zanikaniu. Należę do słońca i księżyca, bowiem należę do Ciebie, należę do świata roślin i zwierząt, bowiem należę do Ciebie. Kiedy księżyc co miesiąc porusza we mnie krew, wiem, że jestem Twoja, że zaprosiłeś mnie do swego stołu, by skosztować smaku życia. Kiedy każdej jesieni moje ciało okrągleje i przybiera, staje się jak dzika gęś, jak sarna, których ciało więcej wie o naturze świata niż najmądrzejszy z ludzi. Obdarzasz mnie wielką siłą, żeby przetrwać noc. "

[ Tokarczuk ]



czwartek, 5 lipca 2012

jest mała radość



wiesz jest mała radość 
ja tę radość 
ja chciałbym 
żeby rosła 


ta radość ona jest duża

moi bracia okrutni umarli

a może żyją ale nie pamiętam

więc kiedy idę ulicą
zbaczam
i zrywam kwiatek nieostrożny
stokrotkę

tę stokrotkę przybliżam do twojej twarzy
i śmieję się głośno
kiedy odnajduję podobieństwo

a jeszcze głośniej się śmieję
kiedy stwierdzam
różnicę

ty wiesz
to co cię poróżnia z kwiatem
to jest nasza miłość
wzajemna

[ Wojaczek ]




środa, 4 lipca 2012



trzeba nam dużo prostych słów
jak
chleb
miłość
dobroć
aby ślepi w ciemności
nie zgubili
właściwej drogi

trzeba nam dużo ciszy ciszy
i w powietrzu i w myśli
abyśmy usłyszeli głos
gołębi
mrówek
serc

i ich bolesny krzyk
pośród tego wszystkiego
co nie jest
ani miłością
ani dobrocią
ani chlebem

[ Poświatowska ]