poniedziałek, 6 grudnia 2010
niedziela, 28 listopada 2010
lokator marzeń.
8 rano. niedziela. cudownie biała, śnieżna niedziela. piję cudną mate i ogarniam rzeczywistość.
w głowie natłok świeżych zimowych myśli. masa refleksji, masa spostrzeżeń.
nowi ludzie, nowe relacje, nowy świat.
nigdy już nie będę pasować tam czy tu. skażona latami różnych światów. zawsze będzie coś, co będzie nas dzielić. ale i tak chyba dzielnie sobie z tym radzę. zawsze będę gdzieś pomiędzy, zawsze na rozdrożu. nie przyzwyczajać się tylko - to najważniejsze. nie przyzwyczajać się do myśli.
nie umiem zrozumieć podziałów, nie umiem pojąć tych szpil złości i zazdrości, które bez powodu ludzie wbijają sobie wzajemnie. stoję z boku i obserwuję - i nie mogę się nadziwić, jak ten świat działa. hipokryzja jednak jest wszędzie, nie da się od niej uciec.
choć wiele, oj bardzo wiele, pozytywnych stron tego świata. w końcu jest. upragniony spokój.
czwartek, 11 listopada 2010
poniedziałek, 8 listopada 2010
jaram się tym swoim życiem o niczym, jakbym co najmniej zdobyła właśnie świat i stanęła u szczytu spełnienia.
ale to fakt - pewność siebie i odwaga w kontaktach międzyludzkich faktycznie urosły we mnie mocno. dobrze wyglądam, świetnie czuję się ze sobą, mam rozświetlone uśmiechnięte oczy. cudownie się nie bać. choć nigdy nie miałam większych problemów z poczuciem własnej wartości i pewnością siebie, to widzę, jaka przepaść dzieli mnie od mojej pewności sprzed choćby pół roku...
ot, kolejne obserwacje z kolejnego Nowego Etapu... ;)
niedziela, 7 listopada 2010
film, książka, smaczny obiadek,
wybrałam się też na otwarcie pierwszej rękodzielniczej galerii,
a ja?
zatapiam się w pracy i próbuję ogarnąć czasoprzestrzeń, co mi nawet całkiem nieźle wychodzi. zaczynają się jesienne dobre refleksje i podsumowania, które zawsze nie na nowy rok, a właśnie jesienią czynię.
znów morze zmian, zmian dobrych i większych niż kiedykolwiek. myślę, że te zmiany, które zaczęły się we mnie parę lat temu powoli dochodzą do skutku i zaczynają być naprawdę widoczne. przepracowanie całej masy wariactw własnych plus zdrowe i własne (o tak, w końcu naprawdę własne!!) podejście do życia. własny tryb życia, niezmącony niczym. dużo refleksji, dużo obserwacji, dużo spostrzeżeń. a każde z nich mówi mi, że idę właściwą drogą. od lat nie czułam się tak wolna jak teraz, mimo że bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich latach zamknięta jestem w ramach tzw. społeczeństwa. i co? i cholernie dobrze mi z tym.
jak to dobrze zacząć zdrowo żyć. rytm doby, odżywianie, relacje, sposób funkcjonowania.. to wszystko jest bardziej moje niż kiedykolwiek i, co więcej, zdrowsze niż mogłabym się spodziewać.
dużo włożyłam energii w nową siebie, nadal wkładam. i nie żałuję. i myślę, że nie będę. niewiarygodne, jak wiele człowiek ma sił. jak wiele jest w stanie udźwignąć, z jakiego dna jest w stanie się podnieść. podnieść i iść dalej z podniesioną głową i uśmiechem na ustach.
myślę, że kobiety są niewiarygodne pod tym względem. one muszą pokazać światu swoją niezależność, samodzielność i dumę. muszą, bo inaczej zostaną stłamszone. i dzielnie to czynią, krocząc przez świat z wyrazem twarzy "spierdalajcie! jestem boska!"...
i dobrze! może w końcu ten świat pojmie, że kobieta też człowiek i też na wiele ją stać..
czwartek, 4 listopada 2010
taki dobry konstruktywny dzień.
poniedziałek, 1 listopada 2010
nielistopadowo.
basta, jak cudnie.
parze dzieciaków jeszcze właściwie. mają może po 15-16 lat.
tacy piękni w tym swoim alternatywnym świecie loków przysłaniających oczom świat.
niewinni, pełni wariactwa i tak mocno odrealniający.
tak wyobrażam sobie Magę. i jej Bycie.
a później cudowny spacer. tak czuję się zwykle w pierwszy dzień Wiosny.
marzyłam o tym spacerze.
o tej słonecznej chwili dla siebie.
ostatni raz byłam tu chyba 5-6 lat temu.
środa, 27 października 2010
kupiłam dziś wino. półwytrawne dobre wino, z okazji potrzeby pisania, z okazji własnej szczęśliwej jesienności. z okazji dobrego dnia i ważnych przemyśleń. z okazji poczucia szczęścia i drogi do spełnienia. kupiłam dziś wino i postanowiłam zrobić własny prywatny szczęśliwy wieczór – z pisaniem, radiohead i winem. oj, jak jak bardzo stęskniłam się za takimi potrzebami. ostatnio nie miałam czasu na skupianie się na filozofiach i wolnomyślenie. tak dobrze teraz.
otwieram wino, a uśmiech błogości rozpościera się znienacka na mych ustach. hipnoza. stan nienagannej hipnozy rozbudzonej muzyką. nude. thom york i myśli. tyle myśli buszuje w mej głowie i wszystkie szczęśliwe.
widzieliście dziś księżyc?
jechałam wieczornym miastem, wlepiając ślepia w mury i rzeki, a nagle wynurzył się zza pałacu On – piękny, popełniowy, żółtopomarańczowy On. wielki jeszcze, tak nisko, tak blisko. zakochuję się w Nim za każdym razem, każdego dnia. jakaś wariacja księżycowa we mnie. od lat, i chyba na zawsze.
pamiętam tamte dni, gdy tak źle było przedpełniowo… szłam wtedy tą moją łódką spacerować, między blokami szarymi, parkami, osiedlami.. uwielbiałam te nocne samotności wietrzne.. i zawsze gdzieś wtedy znienacka pojawiał się ten przedpełniowy On, rozświetlał mi drogę i już było dobrze. spływał na mnie strumień spokoju, jakby otoczył mnie swoim ramieniem w opiece. od lat najwierniejszy przyjaciel. zawsze wprawia w błogostan, choć i przez niego niejedna huśtawka.
a najdziwniejsze w tym wszystkim – znów szczęście przynoszę sobie ja. ja – moje własne szczęście, które muszę sobie przetłumaczyć na słowa. opowiadam sobie życie, a później uśmiecham się do niego słodko. pięknie tak. mogę sobie więc tuptać i mknąć, porankami i wieczorami. i uśmiechać się bezustannie – na wspomnienie każdej własnej myśli. znów żyję w głowie, znów żyję w sobie. chyba jestem skazana na tę swoją słodką samotnię.
wiecie jak to jest? zwalczanie całej siebie na korzyść tej drugiej własnej połowy. zawsze któraś z nas będzie pokrzywdzona. zawsze któraś z nas musi odejść. tyle nas jest. ale te dwie codzienne – od lat w boju. muszę wygrać. teraz muszę wygrać. nie zatracić tej siebie od pisania, od myśli, narracji i wariacji. nie zatracić tej siebie od rozmów i filozofii. nie zatracić tej siebie od książek, samotności i muzyki. a jednocześnie połączyć się z tą nieznaną wielu z was mną – pomalowanymi na czerwono paznokciami, stukotem obcasów i czarnymi koszulami. z tą mną, która zagląda mężczyznom głęboko w oczy, uśmiechając się potajemnie, choć tak daleko jej do pragnienia. z tą mną, która tańczyć będzie do świtu nienagannie flirtując z kobietą czy mężczyzną na parkiecie wyobraźni.
musiałam wydobyć się z tej własnej otchłani jeszcze na chwilę. wyszłam z domu w noc. gwiazdy na niebie, kochane gwiazdy. nie było chyba jeszcze TAKIEGO wieczoru bez was. i Xiężyc pokazał mi drogę. w głowie słodki subtelny szum, a język smakuje słodkość czekolady. czyż życie nie jest cudowne?
radiohead. jak zawsze jesienne cudowne radiohead. i ja. dwa lata temu przemierzałam nocną waw z radiohead w uszach. płakałam wtedy dużo. wciąż ta sama płyta. znów jesień. a ja chodzę po nocnym mieście i uśmiecham się słodko, a liście szeleszczą mi pod stopami.
OPTIMISTIC.
szczęśliwość jesienna. moja własna mała szczęśliwość.
nakręcam się tak cudnie na wszystko. na uśmiech, na radość, na spotkanie, na samotność, na ciebie, na siebie, na was. nakręcam się. tak delikatnie i niedramatycznie. tak w granicach rozsądku. tak, by było dobrze. mnie i mnie.
rozdwojone znaki. dwoistość. rozdwojenie osobowości. ryby.
niewiarygodne, jak bardzo się to sprawdza.
tak cholernie mi dobrze dziś. wino płynie we krwi, thom śpiewa mi szaleństwem głosu wwiercając się w każdą cząstkę mnie. i piszę sobie. i piszę też do j.
cudnie mi tu samej ze sobą, a mimo to zapragnęłam opowiedzieć o tym.
tak ekshibicjonistycznie dziś.
wtorek, 26 października 2010
czwartek, 21 października 2010
nesqui.
przez tę małą czarną kotkę z białym krawatem i białymi łapkami.
no bo jeszcze taka śliczna do tego.
wtorek, 19 października 2010
:) :) :)
niedziela, 3 października 2010
po swojemu i z uśmiechem :)
basta, jak cudnie...!
wtorek, 21 września 2010
niedziela, 19 września 2010
sobota, 11 września 2010
rozkoszne sam na sam.
'...kocham ten stan
rozkoszne sam na sam...'
cudownie, jakże cudownie móc spędzić kilka błogich dni
w czterech kolorowych ścianach
sama ze sobą.
wchodzisz do domu, zrzucasz torbę, klucze odkładasz na szafkę.
i jesteś tylko ze sobą,
nie ma nikogo.
tutaj jest twój azyl i twoja bezpieczna codzienność.
nie ma zbędnych słów, rozmów, uśmiechów.
' nie ma kumpli, nie ma nieprzyjaciół'.
już niedługo, już wkrótce.
swój cudowny bezludny słoneczny kawałek podłogi.
z pewnością niedługo.
za bardzo wierzę w te swoje marzenia, pragnienia.
żeby mogły się nie spełnić.
to jedynie kwestia czasu.
i sposobu realizacji.
choć jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś i nie jutro.
ale wiem i czuję.
[ i ty też wiesz i zawsze podpowiadałaś,
że za bardzo tego chcę,
żeby mogło być inaczej. ]
i dużo smutności w tym roku.
w relacjach.
smutności i trudności.
tyleż się kończy, a tak niewiele zaczyna.
banda wariatów z podskórnym pragnieniem romantyzmu
nie umiejąca współgrać z parszywą rzeczywistością.
bo jakże tu - konfrontować sny własne i wierzenia,
ideały wyciągać z wyobrażeń i konfrontować z szaroburością kłamliwą.
ból zbyt i za bardzo.
rozpada się więc.
przełomowości prywatne tegoroczne.
dobrze, to dobrze.
tak powinno być.
wiecie, wiemy...
i LP III, jakże dawno nie miałam okazji. taki nieodłączny element cudnych piątkowych wieczorów, za każdym razem, gdy włączam Listę widzę siebie siedzącą na wielkim parapecie, z kubkiem gorącej pełnej goryczy kawy, patrzącej na ukochaną wierzbę za oknem i zerkającą w gwiazdozbiory na niebie. ciemność dookoła, i ta muzyka, i ten głos Niedźwieckiego... taki obrazek siebie w głowie mam, sprzed ładnych kilku lat. dobra kochana Lista, od dzieciństwa, zawsze obecna. i tylko muzyka już nie ta, i tylko głos się zmienił... lecz nie mogłabym ot tak porzucić tych piątkowości samotnych radiowych..
i koty.
po raz kolejny odkrywam koty.
cudne koty, które wyczuwam przez sen, koty zwinięte w kłębek, koty domagające się pieszczoty, koty budzące mnie, gdy pora wstać, gdy słońce promienie swe odkrywa.
takie rozkoszne kłębuszki miłości, które otwierają pyszczkiem twoje zaspane oczy o poranku, a wszystkie sny i mary nocne rozpływają się w niewinności kociego spojrzenia i ciepełku jego futra...
taki drobny uśmiech słonecznego poranka... :)
piątek, 10 września 2010
niedziela, 5 września 2010
piątek, 3 września 2010
Bruno Schulz
' Wchodzisz czy wychodzisz '
na ulicach ostatni oddech lata
szukałem cię w zaułkach, po bramach
mówisz, że wszystko można posklejać
na nowo, ale zanim odrosną spalone rzęsy
sto razy zmienisz swoje zdanie
wieczorem na prywatce zatańczę
tak jak david bowie
i będę słyszał twoje myśli
i będę słyszał twoje myśli
papieros, miłość, pocałunek, kino
wchodzisz czy wychodzisz? ”
czwartek, 2 września 2010
środa, 1 września 2010
już dobrze.
powolutku, lecz pewnie - idę przed siebie.
idę coraz dalej, nie chcę się oglądać.
zamknięty kolejny etap życia.
wyniosłam worek cudownych wspomnień.
worek mądrości i wiedzy.
worek świadomości.
także worek bólu i lęku.
ale...
jak to dobrze niczego nie żałować.
widzieć, wiedzieć, czuć.
a jednak iść dalej. być sobą.
nie dać się wplątać, nie zatracić się.
silniejsza o kolejne dni, kolejne spotkania, kolejne relacje, kolejne doświadczenia.
niemało tego.
dobrze, że mogłam to wszystko przerobić teraz, już.
nie za pięć czy dziesięć lat.
że wiem o sobie już wystarczająco dużo.
że już nie ma sensu się łudzić czy oszukiwać siebie.
dziwaczny czas ostatni.
cudne dwa miesiące wakacyjne.
tyle spotkań, tyle rozmów, spojrzeń, gestów.
tyle ciepła, radości, pozytywnych wibracji - nie dostałam już dawno.
tak cudna wymiana myśli i energii z ludźmi.
pięknie.
spadające gwiazdy, ciepło płomienia, blask ognia,
szeptane słowa smutku, wyśpiewane radości,
leśne spacery, nocne rozmowy, alkoholowy posmak zwierzeń,
spojrzenia oczu, dotyk dłoni, poranne przytulenia.
coraz piękniej.
i szczerość wyznań, szczerość spotkań, szczerość słów.
niezapomniane.
energia piękna i dobra - przepływa wciąż między ludźmi.
i dni ostatnie, pełne dzieciaków, kobiet, smażenia grzybów, rozpalania w piecu, rąbania drewna i naprawiania płotów...
pięknie.
mimo nieprzyjemnego posmaku doświadczeń dni ostatnich, udało się skupić na pracy i odnaleźć w sobie siłę oraz pewność siebie i słuszność podejmowanych decyzji.
niesamowicie oczyszczający wieczór pierwszy - pełen muzyki, uśmiechów, łagodności kobiecych głosów, specyfiki babskich rozmów... pięć nagich kobiet dookoła wielkiego ognia, tańczących w rytm afrykańskich dźwięków, z kieliszkiem białego wina w ręku i skrętem tytoniu w ustach... dawno nie odczułam takiego katharsis, niesamowite - jak swobodna nagość kilku kobiet jest w stanie dodać energii, przełamać strachy, przypomnieć o sile kobiet... potrzeba mi było tych czarownicowych rytuałów, jakże niezbędne są, by przetrwać kolejny rok.
***
( jest pięknie, lecz...
lecz przecież musi być jakieś niedoskonałe 'ale'...
czas uporządkować stronę techniczną życia,
ogarnąć podstawy bytu materialnego, wtedy można spokojnie pójść dalej.
i dobrze, czas zmian nastał. )
niesamowity ten rok. z kimkolwiek bym nie rozmawiała - rok zmian, przewrotów życiowych o 180 stopni, wariacji wszelakich. tyle, tyle zmian, że można by pisać godzinami...
ludzie nagle zaczynają skupiać się na pracy nad sobą, dojrzewają, zmieniają się. utwierdzają w tym, co dobre; żegnają z tym, co niekorzystne. każdy próbuje zadbać o siebie.
a jednocześnie nie ma w tym zapomnienia o drugim człowieku, o życiu, o świecie.
dobre zmiany.
przełomowy rok, naprawdę.
[ i właśnie teraz, tuż za oknem, piękne dwie tęcze... to dobry znak, te podwójne, jakże częste ostatnio, tęcze... ]
wtorek, 24 sierpnia 2010
środa, 4 sierpnia 2010
wtorek, 13 lipca 2010
a jeżeli pchasz się ze swoją czułością, pogryzie cię i pies, i kot.
Monolog we mgle
Czy pójdziesz na czele tych,
środa, 7 lipca 2010
poniedziałek, 5 lipca 2010
czwartek, 1 lipca 2010
wtorek, 22 czerwca 2010
niedziela, 20 czerwca 2010
czwartek, 17 czerwca 2010
środa, 16 czerwca 2010
mataforgana.
domyślam się
z twych gestów
treści słów
aż nazbyt oczywisty jest
omijasz mnie spojrzeniem
z twych gestów
treści słów
aż nazbyt oczywisty jest
zabiegasz od niechcenia
i pieścisz bez polotu
niedziela, 13 czerwca 2010
deszczem być...
i ten wczorajszy deszcz, spacer nasz wieczorny, te pogaduchy w pustej knajpie, ten Kot, który łasi się bezwstydnie. tak dobrze było Cię przytulić. tak pięknie iść z Tobą pod rękę, tuląc policzkiem Twoje ramię.
a wszystko umiejętnie ujęte w ramy bezsilnego sarkazmu.
dobrze tak, wziąć Cię za rękę i pójść... i iść z Tobą, miastem wieczornym, i śmiać się trochę, mimo wszystko. i chować się przed deszczem i udawać młodą parę na czerwonym dywanie przecinającym ulicę. i marzyć, marzyć, marzyć...
i wracać wśród deszczu, tramwajowym chaosem, i uśmiechać się wspomnieniem wieczoru, i bać się powrotu.
wraz z twoim uśmiechem.
i porannym buziakiem w czółko.
[ niestety. ]