poniedziałek, 24 września 2012


" Ta swawolna dziewczyna jest wszechobecna. Ona cię kocha. Nienawidzi cię. Bez niej twoje życie byłoby bezustanną nudą. Ale ona ciągle płata ci figle. Gdy chcesz się jej pozbyć, lgnie do ciebie. Pozbyć się jej, to pozbyć się własnego ciała - ona jest taka bliska. W literaturze tantrycznej nazywa się ją zasadą dakini. Dakini jest swawolna. Igra z twoim życiem. "

[ Trungpa Rinpoche ]



[ Dakini Maczig Labdron ]

sobota, 22 września 2012


Bawisz się dzień za dniem światłem wszechświata,
Przychodząc w odwiedziny, delikatna, zjawiasz się w kwiecie i w wodzie.
Jesteś czymś więcej niż tą białą główką, którą
jak winne grono biorę codziennie w dłonie.

Nie jesteś do nikogo podobna, od kiedy cię kocham.
Pozwól, bym cię położył między wieńcami z żółtych kwiatów.
Kto pisze twoje imię literami z dymu wśród gwiazd Południa?
Ach, pozwól, bym cię wspominał, jaką byłaś wtedy, kiedy nie istniałaś jeszcze.

Nagle wiatr wyje i tłucze w moje okno zamknięte.
Niebo jest siecią wypelnioną mrocznymi rybami.
Tu idzie uderzenie wszystkich, wszystkich wiatrów.
Rozbiera się deszcz.

Lecą uciekając ptaki.
Wiatr. Wiatr.
Mogę walczyć tylko przeciw ludzkim siłom.
Burza zgarnia ciemne liście
I zrywa wszystkie łodzie, które wieczorem przycumowano do nieba.

Ty tu jesteś. O, ty nie uciekasz.
Będziesz mi odpowiadać aż po ostatnie wołanie.
Zwiń się w kłębek przy mnie, jakbyś się lękała.
Kiedyś jednak przebiegł tajemniczy cień przez twoje oczy.

Teraz, także teraz, moja mała, niesiesz mi wiciokrzewy
i nawet piersi masz pachnące.
Podczas kiedy wiatr smutny galopuje zabijając motyle,
kocham cię, a moja miłość gryzie twoje śliwkowe usta.

Jakże cię musiało boleć twoje przyzwyczajenie do mnie,
do mojej duszy samotnej i dzikiej, do mojego imienia, które wszyscy odpędzają.
Widzieliśmy tyle razy płonącą jutrzenkę całującą nasze oczy
i nad naszymi głowami zmierzchy rozwijające się w ruchome wachlarze.

Moje słowa spływały na ciebie pieszczotą jak deszcz.
Kochałem od dawna twoje ciało ze słonecznej masy perłowej.
Myślę nawet, że jesteś władczynią wszechświata.
Przyniosę ci z gór radosne kwiaty, copihues,
ciemne orzechy laskowe i dzikie kosze pocałunków.
Chcę zrobić z tobą
to, co wiosna robi z czereśniami.

[ Neruda ]



Pa.


Stoi na dworcu, stabilnie, On. I pies, tak.
Jeszcze szuka twarzy znajomej w zatłoczeniu autobusu.
Może to już, może ostatni raz.
Siedzi spokojnie i zwierz na krótkiej smyczy. Smutno też patrzy.
Znajda, ot. I jemu zachciało się bodhisattwy po własnym piekle.

Ona zaciska wargi, w gorączce kupuje bilet.
Przyciska dłoń do szyby.
On unosi rękę, w geście pożegnania, jak przystało na miłość.
Może jakaś łza zamoczyła jesienny chodnik.
To pa. Pa.




piątek, 21 września 2012

esencja.


Nie czuć trwogi przed deszczem.
Nie czuć trwogi przed wiatrem.
Mieć silne ciało, któremu nie straszny śnieg ni letni skwar.
Nie być chciwym i nigdy nie wpadać w gniew.
Na twarzy zawsze nosić cichy uśmiech.
Żyć czterema miskami brązowego ryżu, miso i odrobiną warzyw dziennie.
W każdej sytuacji, nie myśląc o sobie, troszczyć się o innych.
Patrzeć, słuchać, rozumieć i nie zapominać.
Mieszkać w chatce krytej strzechą, w cieniu polnej brzozy.
Gdy na wschodzie zachoruje dziecko, zaopiekować się nim.
Gdy na zachodzie zmęczona matka dźwiga worek ryżu na plecach, wyjść jej z pomocą.
Gdy na południu ktoś umiera, uspokoić go, że nie ma się czego bać.
Gdy na północy kłócą się i sądzą, kazać im przestać, bo to nie ma sensu.
W czasie suszy zraszać ziemię łzami.
W zimne lato chodzić niespokojnie.
Nie być przez nikogo chwalonym
a wręcz przeciwnie,
przez wszystkich wokół od pomyleńców być wyzywanym,
lecz nie przejmować się tym —
— takim kimś pragnę zostać.



[ Miyazawa Kenji ]

czwartek, 20 września 2012


środa, 19 września 2012





jeśli to nie to, to czymże będzie Ostateczne Spotkanie???


jakiej mocy jeszcze nie znam, jakie zrozumienie jeszcze nie jest mi dane, jakiej pewności jeszcze nie dotknęłam, że ten ogrom potencjału okazuje się błędny...?





adio kerida.

wtorek, 4 września 2012


słowo i cyk
rozpada się szkwał
dobrego wietrzyska

bliżej

leją po mordzie
natrętne strachy
wychodzą spod podeszw
waleczne macki

pstryk

drżeniem głosu
wpadamy w jęki
niespójnej wątpliwości
radosnych marzeń
bliskość rozkrada
nas z samotności
galopując nadrozptropnie
wśród tykania zegara
biologicznego

pięść o stół rąbnie
bezradnie odległa obecność
niepotulny baranek
kopytem w splot
słoneczny

jest!
już jest!

o to !
to!
tak zwana
miłość !

poniedziałek, 3 września 2012




niedziela, 2 września 2012

' to tak, jakby ktoś biel ze śniegu wziął, kazał mu lśnić... '



delikatność
otarta znienacka 
o nieumiejętność realnej uwagi
własnej

podburzenie
murów 
podstaw
by bramy rozwierać

wspomnienie
...

Gdy jesteś to już Dom
Inaczej tylko przedsionek

...
poranek pierwszej otwartości
wrócił sercu
Źródło

wzruszenie 
ponownego 
zanurzenia się

nieuwagą Jestem


a przecież
sami stawiamy mury
roztwieramy bramy

naiwnie wierząc
w powrót
do Domu

upatrując wiecznie
w Sobie
i dualnych przestrzeniach
otwarcia
ku Źródłu

lustrem 
wiedzę burzę
o samoistnieniu

daremne ukazanie zrozumienia
poświadcza 
jedynie na niekorzyść

a przecież
zrozumienie 
bez doświadczenia
nic nie warte

stuk stuk
opuszki 
próbują nazwać nienazywalne
jak gdyby
wyzwolenie 
zawarte w słowie być mogło



paść twarzą do ziemi
trawa wedrze się w oczodoły
nozdrza połaskotane wonią życia 
smak czystej czarnej ziemi
zazgrzyta w zębach

otulenie ziemskim ciałem
by wybuchnąć 
znów 
i znów
narodzić się z lęku


być dla Kogoś
istotą rzeczy nie do zniesienia
wśród banalnych nienaturalnych
tutejszych obecności


jak wiele jeszcze...
jak bardzo wciąż wiele...