sobota, 1 grudnia 2012

śnieg, różowa kula i góra...



Wiecie jak to jest? Wyjść przed dom, spojrzeć w górę i zobaczyć ośnieżone iglaki na tle nieba, spojrzeć w dół i zobaczyć przysypiającą wioskę, w której migoczą jedynie światła aut i pojedyncze domostwa, latarnie – a nie setki neonów... Wyjść przed dom i zobaczyć góry, chmury i śnieżną biel na drzewach... Dziś rano spadł śnieg. Skończyły się wschody słońca oglądane w bujanym fotelu. Bo mgła i chmury. Ale zachód dziś – znienacka... Malutkie promyki się wykluły. A później wychylam się przez okno i widzę ogień... żywy ogień...! I uświadamiam sobie, że nagle pokazało się na zachodzie płomienno-czerwono-różowe słońce – ogromna kula, bez różu chmur i tym podobnych historii... nagle, ot tak, jakby na moje życzenie... pojawiła się i w ciągu kilku minut schowała za horyzontem...! otworzyłam stare drewniane okienko, wychyliłam głowę na ten śnieżny widok i zachwyciłam po raz kolejny... wyszłam przed dom i chyba godzinę tak stałam i patrzyłam – na ten biały las na wyciągnięcie ręki, na tę maleńką Lanckoronę w dole, na ten ciemny zarys Babiej Góry w oddali...