Monolog we mgle
Rozumiem, że teraz być może
jesteśmy ogromnie samotni,
mam zamiar dowiedzieć się:
porozmawiamy sobie szczerze.
Z tobą, z tym przechodniem,
z urodzonymi wczoraj,
ze wszystkimi, którzy umarli,
z tymi, którzy urodzą się jutro,
chcę mówić, by nikt nie podsłuchiwał,
aby nie szeptano nieustannie,
aby się rzeczy nie przemieniały
w uszy po drodze.
A więc ustalmy granice.
Skąd przyszło ci do głowy, by się rodzić?
Czy wiesz, że ziemia jest niewielka
jak jabłko zaledwie,
jak twardy kamyk,
i że mordują się bracia
o garstkę prochu?
Dla umarłych jest ziemia !
Już wiesz albo dowiesz się kiedyś,
że czas to ledwie jeden dzień,
a dzień to tylko kropla jedna.
Jaki będziesz, jaki byłeś?
Społeczny, towarzyski czy milczący?
Czy pójdziesz na czele tych,
Czy pójdziesz na czele tych,
którzy urodzili się razem z tobą?
Czy też z drągiem w ręce
gotów będziesz im nerki poobijać?
Co zrobisz z tyloma dniami,
które ci zbywają, a przed wszystkim
z tyloma dniami, których ci brak?
Czy wiesz, że na ulicach nie ma nikogo
i wewnątrz domów także?
Są tylko oczy w oknach.
Jeżeli nie masz gdzie spać,
zapukaj do drzwi i otworzą ci,
otworzą ci do pewnego stopnia
i zobaczysz, że w środku jest zimno
i że ten dom jest pusty,
i że nie chce cię ani widzieć,
nic nie znaczą twoje historie,
a jeżeli pchasz się ze swoją czułością,
pogryzie cię i pies, i kot.
Do niewidzenia, do zapomnienia!
Odchodzę, bo już nie mam czasu
rzucać więcej pytań na wiatr.
Śpieszę się tak bardzo, że ledwie
potrafię iść z godnością,
w jakimś miejscu czekają na mnie,
aby oskarżyć mnie o coś, i muszę
przed czymś się bronić;
nikt nie wie, o co chodzi,
ale wiadomo, ze to pilna sprawa,
i jeśli nie przyjdę, będzie zamknięte,
i jakże będę się bronił,
gdy zapukam i nie otworzą mi drzwi?
Do niewidzenia, porozmawiajmy dawniej.
Albo rozmawialiśmy w przyszłości, nie wiem,
a może nie widzieliśmy się
i nie możemy się porozumieć.
Mam te nawyki szaleńca,
mówię, nikogo nie ma i nie słyszę się,
zapytuję się i nie odpowiadam sobie.