nie potrafię zrozumieć faktu,
że ludzie nie chcą być wobec siebie lojalni.
nie raz znalazłam się w sytuacji,
kiedy musiałam wybierać
- czy być lojalna wobec tej czy może wobec tej najbliższej mi osoby.
i udało mi się rozgrywać te sytuacje tak,
żeby być po prostu fair.
wobec każdej ze stron.
jak?
ano szczerość.
tutaj nie da się inaczej.
nie będę przecież ślepo stała za kimś,
kto np. mnie oszukał.
ale nie będę też bojkotowała z założenia wszystkiego,
co zrobi ten, kto okłamał.
bo chcę być lojalna.
bo np. wiążą mnie z tą osobą uczucia.
przyjacielskie, rodzinne, partnerskie...
jakiekolwiek.
manewruje więc człowiek tak,
żeby było "po równo"
i możliwie "dobrze" dla wszystkich.
a później dowiaduję się,
że taka lojalność jest nic nie warta.
bo?
bo nie stanęłam za tym murem, a przed tamtym okoniem.
a dlaczegóż by?
mam swój własny rozum i swoje własne odczuwanie.
nie mam najmniejszej potrzeby pokazywania światu, że np. mam dowód.
bo i po co?
zostawiam więc ów nieszczęsny dowód do rozegrania głównym zainteresowanym
i odchodzę.
nie krzycząc światu w oczy o nielojalności czy obłudzie.
no i okazuje się, że jest to błąd.
bo jeśli nie krzyczę,
to później ja mam etykietkę "nielojalna".
trudno.
bo chociaż nie jest to miłe,
to ja potrafię dziś stanąć przed lustrem
i powiedzieć sobie szczerze
"tak, byłam fair".
a Wy?