środa, 5 listopada 2008

stos kolorowych obrazów

w piątek ruszam. zdecydowałam. cały miesiąc tu. równiutko. miesiąc w jednym miejscu. od niepamiętnych czasów. aż dziw bierze człowieka. ale tak bardzo mi to potrzebne... niemniej jednak niesamowicie cieszę się na myśl o wylotówce i drodze, a później Chata. mija rok, jak mnie tam nie było... kosmicznie dziwny rok. i tak mi teraz dobrze... jak nikt nic nie wie, jak sobie po prostu jestem tu, gdzie jestem, szwędam się tymi uliczkami nocnego miasta W. i tak o dni sobie mijają pozytywnie. troszkę stabilności w życiu nie zaszkodzi.
dzwoniłam do Ł. rozmawialiśmy znów długo, pełni radości dźwięków głosów naszych. pełni radości z kontaktu. może w drodze powrotnej z Chaty przejadę przez tę wylęgarnię znajomych, jaką jest Krakufek i odwiedzę Ł. i K. i całą masę innych ludków. gdyby tak się dało w ciągu tych pięciu wolnych dni spotkać każdego, kogo by się chciało... ale przecież niebawem już te kolejne weekendy i kolejne spotkania. szykuje mi się dość intensywny listopad po tym stacjonarnym październiku ;)
dobrze. w grudniu już trzeba się będzie wziąć do roboty ostro. jakimś konkretem wypełnić dziurę w czasoprzestrzeni.

i od przyszłego tygodnia trza się będzie zabrać za pokój i jakoś coś gdzieś, urządzić znaczy się...
takie to dziwne dzionki sobie płyną.
właściwie nic się nie dzieje...
dziś od rana napotykałam cudownie piękne utwory, z których każdy przypominał mi najpiękniejsze chwile... raz, dwa, trzy; kleyff; janda; nosowska;
stare wilki ze swoim jednym cudownym kawałkiem, myslovitz... w repertuarze każdej z tych postaci/kapel jest kilka takich utworów, które powalają na kolana i przypominają jedynie dobry czas... i tak sobie dziś właśnie w tych autobusach, lasach, drogach i ulicach, tak sobie się uśmiechałam i rozmarzałam, rozpływałam we wspomnieniach...
ah, jakże dobrze mieć stos tak kolorowych obrazów w głowie...




1 komentarz: